Jesteśmy Szarą Kompanią, wilkami wojny, bezdomnymi żołdakami wiernymi Fortunie,
o duszach wystrzępionych jak nasz sztandar, ciałach poznaczonych karbami wielu bitew. Brnąc w śniegu, noga za nogą, maszerujemy naprzeciw wichrom zimy. Obozujemy w krwawym blasku ognisk, patrząc w oczy nocy, wsłuchani w mroźną ciszę lasu, gdzie przyczajona śmierć szepcze nasze imiona tęsknie, jakby wspominała dawnego kochanka… Jesteśmy braćmi zaprzysięgłymi chwale i łupom; najemnymi mieczami o kamiennych sercach i oczach, które widziały zbyt wiele. Maszerujemy pośród bieli, w jądro ciemności pęczniejące za lodowym murem pamiętającym świt świata. Strzeż się Północy – idziemy do ciebie. Idziemy po swoje.
Kapitan
kompanii sir Eryk Dayne (vel Malforto) szybko dochodził do siebie po podtruciu. Wkrótce
po opuszczeniu Winterfell stanął na własnych nogach. Przyboczni zdali mu relację
z ostatnich dni. Mucha i Virion nie ukrywali sceptycyzmu odnośnie decyzji
porucznika Kella Raydera. Sir Eryk żałował opuszczenia Winterfell, ale nie
podważył rozkazów zastępcy, zresztą na powrót było już za późno. Mijały dni.
Kolumna kompanii, w środku której jechały dwa kryte wozy, maszerowała na północ Królewskim
Traktem. Droga, choć pokryta śniegiem, zapewniała szybszą wędrówkę niż otaczający
ją Wilczy Las. Knieja wydawała się być wymarła, cicha jak grób. Od świtu do
zmierzchu świat był czarno biały, całun śniegu złamany był ostrymi konturami nagich drzew.
Mucha
regularnie urządzał nabożeństwa ku czci Hexogi, dobrał też sobie trzech uczniów
– akolitów, których przyuczał do niższej kasty kapłańskiej. Kell często rozmawiał
z Shireen, odciągając dziewczynkę od rozpaczy po stracie ojca i niepewności
jutra. Wędrówka była wyczerpująca i monotonna, choć pogoda sprzyjała: śnieg padał
rzadko, wiatr był niemrawy. Doskwierał za to mróz. Ludzie korzystali z
góralskich „niedźwiedzich łap” i mając pełne żołądki maszerowali względnie
szybko.
Podczas
któregoś z noclegów, kiedy bohaterowie rozgrzewali się i niemrawo gawędzili przy ognisku,
gdzieś z południa, spoza linii wart, doszedł ich donośny trzask łamanych gałęzi. Warg
postanowił wślizgnąć się w skórę swej mewy i wykonać zwiad. Chwilę później w
ognisko spadło coś dużego, płomienie strzeliły na wszystkie strony! Było to ciało
jednego z wartowników. Od strony południowej dobiegły krzyki innych strażników.
Virion popędził tam z toporkiem w garści, uskrzydlony Kell był na miejscu trochę
szybciej. Mial wrażenie, że las się budzi, drzewa poruszały się, a pośród nich
gorzały dwa zimne, niebieskie płomienie. Obóz był atakowany przez potężną
postać – olbrzyma z oczami wypełnionymi złowrogim błękitnym blaskiem. Gigant nie
wydawał z siebie żadnego dźwięku, próbował deptać i chwytać kompanionów, oderwał z
rosłego dębu wielką gałąź i grzmocił nią na lewo i prawo. Czy był ożywieńcem,
jak upiorne zwłoki ludzi w Winterfell? Virion wydał rozkaz dobycia
obsydianowej broni, ludzie strzelali z kusz i łuków, odskakując od powolnej
bestii, która niepowstrzymanie kroczyła przed siebie, w głąb obozu. Kell po
przeskoku do swego ciała (zadbał o nie Mucha) pobiegł na jeden z wozów
odpakować Róg Zimy – chciał sprawdzić, czy starożytny instrument wpływa na
olbrzymy. Sir Eryk zebrał wokół siebie ludzi, także chorążego Viriona, który
przekazał dowódcy sztandar. Smocze szkło zdawało się być zbyt delikatne, ale może
smocza kość, z jakiej wykonana jest lanca - drzewiec chorągwi - sprosta
zadaniu? Olbrzym był tuż! Kompanioni zrobili mu miejsce, otoczyli trzymając bezpieczny dystans, jak sfora hartów wokół niedźwiedzia, a do szarży z
lancą rzucił się brawurowo samotny Kapitan. Postawił wszystko na jedną kartę, jeden
cios. Jeśli by się nie udał, uderzenie giganta niewątpliwie zabiło by sir Eryka mimo
noszonej zbroi płytowej. Lanca jednak trafiła wystarczająco silnie, aby wbić się
w brzuch stwora, który przewrócił się sztywno jak podcięte drzewo. Ziemia zadrżała i… drżeć nie przestała! Co się działo? Czyżby z lasu nadbiegały kolejne
olbrzymy? Dookoła pękały i upadały pnie, zamarznięta ziemia dygotała i rozstępowała się, konie kwiczały w
panice, czapy śniegu zsuwały się z wibrujących iglastych gałęzi, ludziom plątały
się nogi, gwiazdy wirowały na niebie. Nagle wszystko ustało. Tylko Kell znał
przyczynę fenomenu – choć bezgłośnie, to jednak „zagrał” na Rogu Zimy,
przebudził śpiące pod ziemią olbrzymy, przynajmniej metaforycznie. Ten sekret
porucznik zdradził przyjaciołom dopiero kilka dni później, po rozmowie ze swym
ojcem Mance’m, sugerującym pogrzebanie gdzieś magicznego przedmiotu, np.
zatopienie go pod lodem mijanego Długiego Jeziora. Niemniej bohaterowie na razie nie zdecydowali
się na rozstanie z rogiem.
Następnego
dnia Szarą Kompanię dogoniło kilku poharatanych konnych w barwach Barrowton. Pewnym
było, że zeszłej nocy wiele przeszli, dwa konie nie miały jeźdźców. Jeden z
rycerzy chciał poznać losy lady Dustin, pod Winterfell usłyszał dziwne rzeczy.
Sir Eryk i Mucha oględnie odpowiedzieli o okolicznościach śmierci szlachcianki
i jej pogrzebie. Winę za całe zło zrzucili na górali. Na koniec, udało się nawet
kompanionom zdobyć dodatkowego wierzchowca.
Szara Kompania minęła Długie Jezioro, Wilczy Las został z tyłu. Przydrożne osady i gospodarstwa były w większości opuszczone i złupione. Być może przez dzikich albo oddziały Ramseya Boltona. Po kolejnych kilku dniach marszu najemnicy znaleźli się stosunkowo blisko Ostatniego Domostwa – rodowej siedziby Umberów. Hother „Kurwistrach” zaproponował gościnę, mając nadzieję, że jego dworzyszcze nie wpadło w obce ręce. Okazało się, że stara warownia oparła się na razie wszystkim przeciwnikom, mimo że wewnątrz pozostały głównie kobiety, kalecy i dzieci. Szara Kompania została w Ostatnim Domostwie kilka dni. Wszyscy zachowywali się grzecznie, chętni bohaterowie mogli sobie poużywać z samotnymi, głodnymi mężczyzn wdowami z Północy. W twierdzy najemnicy zostawili także okaleczonego Mance’a Raydera, dla którego powrót na Mur mógłby różnie się skończyć, oraz słabującego Jona Hollarda wraz z jego kobietą, Ythar. Ostatniej nocy nad siedzibą Umberów przemknęła spadająca gwiazda. Omen, ale czego?
Dalsza
podróż przebiegła bez przygód, choć wszyscy mieli wrażenie, że to cisza przed
burzą. Wreszcie na horyzoncie kompanioni dostrzegli białą linię wyraźnie odcinającą
się od szarych, skłębionych chmur. Mur, jeden z cudów świata, imponująca
starożytna budowla wysoka na 200 metrów. Co miała powstrzymać? Jakie zło
tysiące lat temu tak bardzo wystraszyło żyjących w Westeros Pierwszych Ludzi,
Olbrzymy i mityczne Dzieci Lasu, że zjednoczyli się oni by wybudować coś tak
monumentalnego? Cóż, Szara Kompania to
nie filozofowie, tylko najemnicy. Zatrzymali się na nocleg w Kretowisku - dużej
i nieporządnej osadzie kilka mil na południe od Czarnego Zamku. Mucha wypytywał
miejscowych o najnowsze wieści z Muru i okolic, zgromadził wiele plotek, ale trudno
było oddzielić prawdę od fałszu, zwłaszcza, że działy się rzeczy niecodzienne. Pewne
było jedno: za Murem zapadła wieczna noc i panował mróz tak straszliwy, że
zamarzało tam samo powietrze.
Następnego
ranka, kiedy Szara była znów w drodze, dotarł do niej posłaniec od nowego lorda
dowódcy Nocnej Straży, z zaproszeniem i prośbą pomocy. Obie rzeczy zostały
przez bohaterów odrzucone, przynajmniej na razie. Kompania ruszyła na północy
zachód, do Nocnego Fortu, gdzie miała znajdować się małżonka króla Stannisa i
jego ludzie. Nocny Fort, niegdyś największy zamek Nocnej Straży, leżał w
ruinie. Kiedy na Mur przybył Baratheon, rozpoczęto powolną odbudowę warowni, w
której obecnie zamieszkiwała królowa Selyse z dworem. Uszczelniono i odnowiono kilka
budynków, dziedziniec ogrodzono palisadą, postawiono stajnię. Wewnątrz
mieszkało około 100 ludzi w tym kilku południowych rycerzy. Oraz lady
Melisandre, Czerwona Kapłanka.
Szara
Kompania rozbiła obozowisko na zewnątrz Nocnego Fortu, pod zagajnikiem.
Bohaterowie widzieli nieopodal krążącego pośród drzew wielkiego białego wilkora,
albinosa z czerwonymi ślepiami i świeżymi bliznami na ciele. Zwierzę odważnie
zbliżyło się do ludzi, zjadło nawet kawał mięsa z rąk Kella, później jednak
przepadło w zaroślach.
Do
Nocnego Fortu, a później przed oblicze królowej Salyse i jej wuja oraz opiekuna
sir Axella Florenta, wpuszczono jedynie sir Eryka, Kella, Muchę i Viriona.
Bohaterowie oddali małą Shireen, którą matka powitała dość powściągliwie, a
później bez ogródek wyjawili los Stannisa, składając u stóp królowej
Światłonoścę i sztandar Baratheona. Straszliwe wieści zdruzgotały małżonkę
zmarłego króla. Jej namiestnik i wuj Axell Florent, również będący w pełnym
niedowierzania szoku, odprawił BG. Zanim jednak kompanioni opuścili Nocny Fort,
spotkali się z lady Melisandre, nieobecną u boku królowej. Czerwona Kapłanka,
jak zwykle w burzy ognistych włosów oraz zbyt cienkiej i wydekoltowanej szkarłatnej
sukni, zaprosiła bohaterów na prywatną rozmowę w swej komnacie. Tam
zaproponowała im pracę – nowy kontrakt. Zapłatą miały być szlachetne kamienie.
Zaliczkę wyczarowała kobieta magiczną sztuczką. Wprost z ognia piecyka wyciągnęła
dwa rozżarzone do białości węgle, ścisnęła je w ręku bez oznak bólu a kiedy
otworzyła dłoń, jej ciało było nienaruszone. Na gładkiej dłoni leżały dwa krwawo-różowe
klejnoty. Wręczyła je sir Erykowi. Bohaterowie nie chcieli w kontrakcie religijnych
zapisów dotyczących Pana Światła, ale zgodzili się na potwierdzenie umowy
krwią. Dokument został sporządzony i podpisany kilka godzin później. W
międzyczasie Kell zagadnął zbrojnych z Nocnego Fortu o dzikich. Szukał Val i małego
synka Mance’a Raydera. Słyszał kwilenie niemowlęcia. Rozmówcy zaprzeczyli
jednak, by na zamku znajdował się ktoś z dzikusów.
Kilka
godzin po podpisaniu umowy bohaterowie zostali zaprowadzeni przez lady Melisandre,
ich nowego pracodawcę, do lodowatej komnaty leżącej gdzieś miedzy fundamentami
Muru. W mroku, na białym katafalku będącym wielkim, surowym blokiem lodu,
leżało ciało młodego mężczyzny z wieloma ranami korpusu.
- Oto
prawdziwy Azor Ahai – powiedziała cicho lady Melisandre wskazując na
zamarznięte zwłoki - On nas poprowadzi naprzeciw Ciemności. W imieniu Pana
Światła zatryumfuje nad Innym! Tej sprawie teraz służycie.