Oślepiona
śnieżną zadymką, uderzana podmuchami lodowatego wiatru, zmarznięta ale nie
złamana, Szara Kompania stanęła obozem wśród oszronionych, nagich drzew
półtorej mili od Wschodniej Strażnicy.
Zadanie:
opanowanie fortecy i powiadomienie Nocnej Straży za pomocą kruka pocztowego.
Spodziewane zagrożenie: nieznane; prawdopodobnie upiory oraz władający nimi Biali Wędrowcy.
Sir
Eryk zlecił zmartwychwstałemu Białemu Jonowi zorientowanie się w kwestii pomocy
Dzikim przebywającym za Murem. Do Wschodniej Strażnicy kapitan wysłał zaś przed
świtem zwiad: porucznika Kella, zręczną Venę i trzech młodych górali z klanu
Wullów. Kell poprzedził wycieczkę rozpoznaniem powietrznym w skórze ptaka,
niestety silny wiatr od morza i gęste opady śniegu uniemożliwiły powodzenie tej
akcji. Zwiadowcy ruszyli wzdłuż Muru i przepadli w zadymce zasłaniającej
Wschodnią Strażnicę. Minął mroźny poranek, sine niebo rozświetliło się słabymi
promieniami słońca. Jon Biały (dawniej Snow), również wykorzystujący talenty
warga, zawiadomił kapitana, że za Murem wciąż są żywi Wolni Ludzie i należy ich
uratować. Priorytetem kompanii była jednak Wschodnia Strażnica.
Tuż
przed południowym nabożeństwem Hexogi sir Eryk zwołał naradę sztabu.
Postanowiono wysłać na zwiad drugą grupę, w której znaleźli się Virion,
fechtmistrz Jon Hollard, sir Ian Storm oraz sześciu weteranów kompanii. Hollard
pożegnał się czule z Ythar, sir Ian zapewnił zaś Białego Jona o swym oddaniu.
Zmartwychwstaniec wciąż sprawiał wrażenie rozkojarzonego, postanowił poszukać
czardrzewa i "porozmawiać z bratem". Skogoski szaman i młody Rickon
Stark (cichy ale wobec obcych agresywny chłopiec rozmawiający z jakąś
niewidzialną istotą o imieniu "Kudłacz") prawie nie rozstawali się z
ożywionym w ogniu "obiecanym wybrańcem".
Niespodziewanie
sir Iana zaatakowała w obozie Heare, pragnąca pomścić swego mężczyznę. Musiała
dowiedzieć się szczegółów śmierci Odira od ozdrowiałego Tormunda. Hollard
zręcznie rozbroił rudowłosą kobietę a rycerz przeszkodził Virionowi zastosować
typowe środki karne, a więc kułak i kopniak. Sir Ian próbował przeprosić i
tłumaczyć się obezwładnionej Heare, ale rezultat nie był do końca zadowalający.
Kobieta odeszła złorzecząc.
Nieco
później sir Eryk naradzał się z Davosem Seaworthem, Łańcuchem i Dratwą. Powoli
kształtował się plan odwiedzin (drogą morską) Białego Portu władanego przez
Manderlych... W przerwach Kalispera i
Ythar próbowały odwieść dowódcę od pomysłu wypuszczenia Jona Hollarda na
„wycieczkę” do Braavos. Valyriański miecz fechtmistrza i jego umiejętności były
potrzebne kompanii jak nigdy dotąd.
Tymczasem
dziewięciu zwiadowców ruszyło do Strażnicy trzymając się linii drzew i
zachodząc zamek od południa. Był to jedyny posterunek Nocnej Straży posiadający
fortyfikacje: baszty i zwieńczony zębami blank solidny mur. Początkowo wszystko
zasłonięte było kurtyną śnieżnej zadymki, jakby skumulowanej nad nabrzeżem i
zabudowaniami twierdzy. Wycie wichru szorującego po krawędzi wielkiego Muru,
podmuchy gwiżdżące wśród wież Strażnicy i wściekłe odgłosy fal bijących o
poszarpany kamienny brzeg, ucichły nagle kiedy prowadzeni przez Viriona
zwiadowcy zbliżyli się do morza. Na głębokim śniegu nie było żadnych śladów.
Wszędzie niepodzielnie panowała
nieruchoma martwota, monotonna biel plamiona szarością skał i murów, na
których nie było widać żywego ducha... Drużyna ruszyła ostrożnie w kierunku
niewielkiego portu, pewnie stąpając w niedźwiedzich łapach (góralskie rakiety)
to świeżo odpadłym śniegu.
Nagle
spod białego puchu wystrzeliła blada dłoń i pochwyciła żelaznym uściskiem nogę
Jona Hollarda! Kość wytrzymała, a pewna ręka fechmistrza valyriańską stalą
odrąbała paskudny potrzask. Chwilę później spod śniegu wyłoniły się sylwetki
kolejnych napastników. Niebieskookie upiory w różnym stanie, powstrzymanego
mrozem, rozkładu rzuciły się na kompanionów. Rozgorzał krótki, nierówny bój.
Najemnicy dysponowali obsydianowymi ostrzami, dwoma mieczami ze smoczej stali i
pewniej czuli się na śniegu. Martwiaki zostały szybko rozgromione. Następnie
drużyna zbliżyła się do murów Strażnicy i w dwóch osłaniających się grupach
zeszła ostrożnie do portu. Panowało tu przenikliwe, bolesne zimno. Wiatr
zamarł, przy nabrzeżu stało pięć statków, wyglądających na niedbale i w pośpiechu opuszczone. Żagle kilku, wciąż
rozwinięte, dziwnie znieruchomiały, jakby zamarzły. Powierzchnia wody również znieruchomiała i zeszkliła się. Brama zamku prowadząca do portu była zapraszająco rozwarta, ziała
zimnem i ostrymi cieniami. Virion wyczuwał w tym pułapkę i zarządził odwrót.
Kiedy znów byli pod murem fortecy, Hollard posłyszał coś nad głową, spojrzał w
górę. Spomiędzy blanków spadały upiory, jak kamienie zepchnięte z murów. Krzywy
Dan miał pecha i uderzenie jednego z ciał złamało mu kark. Pozostali
odskoczyli, a potem, posłuszni komendzie, dopadli do martwiaków i zniszczyli je. Kolejna fala "skoczków" byłą już w
powietrzu. Ktoś z kompanionów się potknął, wsparł go ramieniem sir Ian. Drużyna
szybko wycofała się w kierunku lasu. Zrazu nikt jej nie ścigał. Dopiero po chwili, z otwartej bramy
zachodniej, na białe błonia wysypało się kilkanaście sylwetek. Piątka jeźdźców
na martwych koniach i brnący w śniegu piesi. Upiory. Bohaterowie utrzymywali dystans, a
potem kilkakrotnie ostrzelali ścigających obsydianowymi grotami. Znów przydały
się "niedźwiedzie łapy" i właściwe poruszanie na głębokim śniegu, ćwiczone od
czasów marszu przez Wilczy Las.
Zwiadowcy
wrócili do obozu o zmierzchu. Virion zdał raport, a przy kolacji sztab dumał
nad kolejnymi działaniami. Sir Eryk niepokoił się o porucznika i resztę
zaginionych. Zamarznięte morze komplikowało plany morskiej wyprawy. Ostatecznie
zdecydowano się na atak na Wschodnią Strażnicę o bladym świcie. Decyzję
przyspieszy powietrzny zwiad Jona Snow wcielonego w kruka. Zmartwychwstaniec
potwierdził, że Kell i Vena żyją zabarykadowani na najwyższym poziomie baszty "Berta".
Niemniej straszliwe zimno panujące w całym zamku groziło uwięzionym rychłą
śmiercią.
Jon
Snow mówił znów o Winterfell, chciał odbić warownię. Twierdził, że jest w
kontakcie ze swym bratem obecnym w świętych drzewach. Groził, że Bolton
sprzymierzy się z Białymi Wędrowcami a Winterfell jest niezbędne w obronie
Westeros, kiedy Mur padnie a Zima Zim ruszy na południe. Emocje buzowały.
Zmęczeni
bohaterowie w końcu poszli spać. W swoim namiocie Jon Hollard długo i namiętnie
kochał się z Ythar, nie przeczuwając, że jest to pożegnanie z ukochaną kobietą.
O
północy nadeszła bowiem śmierć. Cały obóz ogarnęło lodowate tchnienie zimna
Innych. Ludzie zapadali w coraz głębszy sen, niepostrzeżenie przechodząc do
krainy śmierci, by następnie otworzyć oczy ziejące zimnym błękitem. Na
szczęście nieliczni, jak sir Ian Storm, Biały Jon i Kalispera, tknięci
przeczuciem, obudzili się na czas i zaalarmowali (dobudzili) towarzyszy. Nie
zawsze zdążyli. Niektórzy ze śpiących obok byli już upiorami.
Hollarda
obudziły z niespokojnego snu lodowate palce Yhtar błądzą po jego ciele. Uda
kobiety zacisnęły się na żebrach fechtmistrza. Nie była to pieszczota tylko
zimne okrucieństwo. Oczy Ythar płonęły upiornym błękitem! Jon prawie się nie
wahał, sięgnął po miecz i ciął z krzykiem. Upiór zginął, ale pełna grozy noc
dopiero się zaczynała.
Na
zewnątrz w obozowisku panował chaos i paraliżujące, upiorne zimno, ale ludzie
nie panikowali. Dało o sobie znać doświadczenie, dyscyplina i wysokie morale.
Krzyczano komendy, chwytano za broń, tarcze i pochodnie, dorzucano do ognisk. Najemnicy
biegali nie tylko z potrzeby pośpiechu. Stanąć znaczyło: zamarznąć. Tu i ówdzie
zmagano się z martwymi towarzyszami o niebieskich oczach. Na szczęście takich
było niewielu, większość ocknęła się na czas, by nie oddać się zimnu.
Po
chwili objawił się główny wróg. W ciemności zamajaczył wielki, rozświetlony
niebieską łuną kształt z diamentowego lodu, nad którym wirowały symetryczne
stożki śnieżnej zamieci - coś na podobieństwo skrzydeł gigantycznego owada. Czy
był to żywiołak? Demon? Lodowy smok albo lewiatan? Twór miał kilka odnóży i
ramion, był pełen ostrych kątów i opalizujących błękitnie płaszczyzn; fraktalny
kościec i lodowe „łuski” przetykane soplami przenikały się wzajem, wielka bestia
kroczyła w zgrzytliwych dźwiękach kruszonego szkła z siłą mamutów.
Sir
Eryk rozkazywał i wdziewał z pomocą giermka zbroję, Virion skrzyknął
najtwardszych weteranów i sformował linię tarcz na drodze lodowego stwora.
Przed szturmem na bestię najemnicy zostali ostrzelani gradem lodowych igieł
wystrzelonych z siłą bełtów arkubalisty. Wiele sopli przebiło tarcze, ciała,
serca. A potem ci, którzy przeżyli zaatakowali. Z prawej flanki szarżowali Hollard
i Hennic uzbrojony w sztandar kompanii. Drzewiec jest lancą ze smoczej kości,
działa na Innych podobnie jak obsydian. Fechmistrz i włócznik ramię w ramię
doskoczyli do wroga i unikając lodowych dzirytów oraz wirujących ostrzy
pokrywających nogi stworzenia, zaatakowali. Na lewym skrzydle walczył sir Ian
Storm, osłaniający tarczą i własnym ciałem wybrańca – Białego Jona. Mężczyźni przetrwali
bez poważnych ran grad lodowych igieł i dołączyli do starcia. Nieco dalej
wielki kapłan Mucha próbował użyć Rogu Zimy, ale przy pierwszej odważnej próbie
stracił przytomność.
Silny,
celny cios Hennicka lancą sprawił, że lodowy konstrukt zawibrował i pękł na
dwoje. Nie zdezintegrował się jednak, jedynie podzielił na dwa mniejsze, nie
mniej zacięte twory. Do walki dołączyło więcej braci z kompanii, jednak
obsydian kruszył się na lodowych pancerzach bestii. Jedna z nich zionęła chłodem
tak wielkim, że kilku mężczyzn padło bez przytomności. Zostali od razu
przyszpileni sztychami sopli do ziemi, lodowe odnóża zmiażdżyły im twarze.
Stało by się tak również z Hollardem, ale Hennic wyciągnął osłabionego
fechtmistrza spod lodowych brzytew, ocucił go na uboczu. Jon dostrzegł wówczas,
że dornijski włócznik wykrwawia się z głębokich ran. Już nikt nie był w stanie
mu pomóc. Wyszeptano pożegnania, zamarzła samotna łza. Valar morghulis me'maleris.
Tymczasem
sir Eryk, Virion oraz sir Ian wraz z towarzyszami unicestwili dwa lodowe twory,
które rozsypały się jak kryształowe naczynia ciśnięte na kamienna posadzkę.
Kiedy konstrukty zniknęły, pojawił się Biały Wędrowiec. Dosiadał ich, czy był
ich częścią? Nie wiadomo. Zwinnie zaatakował mierząc (rozmyślnie?) w
zmartwychwstałego Jona. Jednak drogę zastąpił mu sir Ian, który po skruszeniu
lodowego miecza przeciwnika (nic nie równa się valyriańskiej stali!) wraził swe
ostrze w pierś Białego Wędrowca unicestwiając go. Reszta kompanii odpierała
hordę niebieskookich upiorów – kilkudziesięciu martwaków, które cofały się na
wschód zamiast atakować. Być może Inni chcieli wciągnąć kompanię w pułapkę, ale
sir Eryk nie zastanawiał się nad tym. Najemnicy przeszli do frontalnego szturmu
kierując się ku Wschodniej Strażnicy. Po drodze pokonali lodowe zasieki i
ukrytych pod śniegiem umarlaków. Potem wpadli w otwarte wrota zamku i zaczęli
ciężki bój z setkami upiorów, w ciemnościach i paraliżującym zimnie. W fortecy
bohaterowie dostrzegli jeszcze jednego Białego Wędrowca. I stało się niebywałe
- Inny rzucił się do ucieczki!
Przebiegł przez cały zamek, dotarł do
głównego pomostu w porcie. Tu się zatrzymał i odwrócił. Zamarznięta, niebieska,
śmiercionośna zjawa. Za nią majaczyły w ciemności maszty i żagle statków
zastygłych w lodzie. Inny cisnął w podchodzących bohaterów gradem igieł (swych
paznokci?!), spojrzeniem zmrozi ich dusze, każdy oddech był przeszywającym
bólem w piersi. To jednak było za mało, by powstrzymać wściekłych, kipiących
zemstą i adrenaliną bohaterów. Mimo ran, kontuzji i zmęczenia, Sir Ian, Virion
i Hollard zaatakowali równocześnie nieludzkiego przeciwnika! Inny kręcił się
jak fryga, wirował ze swymi wąskimi mieczami zbyt szybko by oko śmiertelnika
mogło nadążyć, błyskawicznie uderzał ostrzami. Nie przełamał jednak obrony
bohaterów, a potem ugiął się pod ich ciosami. W końcu eksplodował w niebieskiej
chmurze diamentowego pyłu…
Minęło
kilka godzin. Wschodnią Strażnicę oczyszczono z upiorów. Uratowano
zamarzających zwiadowców – Kella i Venę.
W międzyczasie nadszedł
kolejny siny świt. Niebo przybrało kolor wzdętego, gnijącego ciała. Światło
padające na zryty, pokrwawiony śnieg wydawało się być brudne, oleiste. Kompania
w ciszy lizała rany, zabezpieczała zdobytą fortecę i liczyła martwych.
Przeciągano trupy na stosy oblewane oliwą. Żywi mieli w ustach zakrzepłą krew
zmieszaną z żółcią żołądków. Skostniałe ręce drżały, czernieły odmrożone palce
i nosy, rany jątrzyły.
Sir
Eryk wydał rozkazy, wysłał kruka do Czarnego Zamku. Kell rozgrzewał się przy
ogniu i winie, Virion buszował w zbrojowni i kuźni Wschodniej Strażnicy. Chciał
mieć skuteczną broń na Innych. Za podpowiedzią sir Iana, Mark Myszor miał
spróbować dodać do wykuwanej broni obsydianowego pyłu. To była jednak
pieśń przyszłości. Teraz wszyscy zachodzili w głowę, czy Zatoka Fok odmarznie,
czy statki popłyną? Lód mógł przecież poważnie uszkodzić ich kadłuby…
Ostatnie
sceny tej przygody?
Jon
Hollard wraz z towarzyszącym mu Will'em Łapiduchem w milczeniu podpala pogrzebowy stos
Ythar i Hennicka. Takich upiornych palenisk jest wiele. Czarny dym wiruje
niespokojnie w mroźnym powietrzu, wyraźnie widoczny na tle białej ściany
pobliskiego Muru. Mucha wycina skrawki odzieży poległych aby wszyć je w Szary
Sztandar, z którego strzępów niewiele już zostało. Cóż, bracia giną ale kompania
trwa. Gdzie teraz zaprowadzi ją przeznaczenie?
Jon
Snow dostaje zgodę, by zamarzniętym morzem obejść Mur i sprowadzić tylu Wolnych
Ludzi, ilu się da. Wyrusza z nim Jon Hollard, sir Ian Storm, ozdrowiały Tormund
Zabójca Olbrzyma i kilku innych. Po chwili dogania ich Haere. Tuż po bitwie na
zamku odnalazła Storma i w ciemnym kącie, bez słowa, dała wyraz swej dzikiej namiętności.
Ma teraz nowego mężczyznę i musi go pilnować. Niewielka grupka szybko znika z
oczu, wtopiona w biel przykrytą cieniem mroku zza Muru…
I jeszcze refleksja Jona Hollarda, pióra prowadzącego go gracza Jacha:
I jeszcze refleksja Jona Hollarda, pióra prowadzącego go gracza Jacha:
Blizny
zasklepiają otwarte ciało, kra zwiera morskie zatoki. Zima nadeszła. Jon
Hollard przestał już zwracać uwagę na przenikający aż do szpiku kości chłód.
Ten, który oblekł jego serce jest znacznie gorszy. Jeszcze bardziej zamknął się
w sobie po śmierci Ythar i Hennica. Dręczą go wspomnienia niby nakłuwające od
wewnątrz, krążące tętnicami sopelki lodu.
Ogień
połyskujący na zakrwawionych ostrzach rzeźników Boltona. Wrzeszczący Mikael.
Czym ten chłopak zawinił? Damon-Tańcz-Dla-Mnie rzucający psom na pożarcie
zerwane z Hollarda Przymierze z Bogiem Śmierci. Jon już tyle razy widział
śmierć oszukaną, wyszydzoną. Widział jak sługusi Oskórowanego Człowieka
przemieniają ją w ciągnący się dniami groteskowy spektakl, w niczym nie
przypominający spokoju przejścia w sen wieczny u boku Bezimiennego Boga.
Widział
ten nie zdradzający żadnej ludzkiej myśli lazurowy blask oczu Ythar,
najwierniejszej kobiety, która wyrwała go ze szponów śmierci za życia, z okowów
szaleństwa. W najgorszym koszmarze nie śniło mu się, że własnym mieczem będzie
musiał przerwać jej lodową, niebieskooką pantomimę życia, akt najgłębszej
pogardy wobec majestatu śmierci. Człowiek obrócony w marionetkę Innego, przez
wieczność zatrzymany na progach Domu Bezimiennego Boga. Czy Ythar doznała łaski
śmierci? Czy Inny obrócił w lód jej duszę, tak jak jej ciało?
Chociaż
Hennic Drought miał piękną śmierć. Pełną znaczenia. Oddał życie za Szarą
Kompanię. A może za Hollarda, którego wydobył spod mroźnych ostrzy lodowego
demona?
Może
Hollard już całkiem stracił wiarę w śmierć, a może to śmierć Dornijczyka w
rozlewającym się morzu zła pozostała tym, czym powinno być przejście w objęcia
Bezimiennego Boga?
Włócznik
na kilka dni zanim poległ, przekonywał Hollarda do pozostania w Westeros, bo na
wagę złota będzie wprawy szermierz z valyriańską stalą w ręku.
Czy
Jon przyjmie jego słowa jako testament, który powinien wypełnić? W końcu
przybył do Westeros kierując się wolą wyjaśnienia zaginięcia (a więc znów
zawieszenia między życiem a śmiercią) jedynego krewnego - kuzyna Dontosa. Może
więc zdecyduje się udać na Południe, w stronę Królewskiej Przystani? Z kolei
służąc u boku Stannisa, całym sercem był przekonany, że najbardziej palącą
potrzebą jest obrona Krainy Człowieka przed najazdem Innych i Umarłych.
Mówi
bardzo mało. Na każde pytanie o to, co zamierza zrobić, odpowiada:
-
Mężczyzna musi wrócić.
Nie
mówi już dokąd. Do Braavos? Do Winterfell? Może jeszcze gdzie indziej, a może
nie o podróż mu wcale chodzi?
Jakąś
wskazówką zdają się jego ostatnie kroki, gdy nie mówiąc słowa dobywa miecza i
wyrusza u boku ser Iana Storma i Jona Białego Smoka, by przemierzyć skutą
jeszcze na kamień Zatokę Fok i wyciągnąć niedobitki Wolnych Ludzi z potrzasku
błękitnookiej nie-śmierci.
Zaskakująco
sporo zaś potrafią powiedzieć jego własne oczy. Jeśli tylko ma się odwagę w nie
spojrzeć.