Dark Fantasy Role Play

mroczne mięcho ku czci Melpomeny złożone w ofierze

  • .
    - Witaj! Poniżej znajdziesz pomysły na przygody, scenariusze rpg, generatory i opowiadania w klimatach fantasy - wszystko (poza poezją i scenariuszami do Gemini rpg) autorstwa Maestro, choć często inspirowane różnymi źródłami. Fani systemów Warhammer, Monastyr, Gemini, Warlock!, Cień Władcy Demonów, D&D, Veasen czy Symbaroum i innych światów RPG powinni znaleźć tu coś dla siebie. Szczególnie chciałbym pomóc początkującym Mistrzom Gry. Nie szukajcie tu rzeczy, które szybko się dezaktualizują. To ma być źródło konkretnych inspiracji do sesji gier fabularnych z niewielkim dodatkiem teorii rpg. Krwiste mięcho role playing.



Oślepiona śnieżną zadymką, uderzana podmuchami lodowatego wiatru, zmarznięta ale nie złamana, Szara Kompania stanęła obozem wśród oszronionych, nagich drzew półtorej mili od Wschodniej Strażnicy.

Zadanie: opanowanie fortecy i powiadomienie Nocnej Straży za pomocą kruka pocztowego.

Spodziewane zagrożenie: nieznane; prawdopodobnie upiory oraz władający nimi Biali Wędrowcy.

Sir Eryk zlecił zmartwychwstałemu Białemu Jonowi zorientowanie się w kwestii pomocy Dzikim przebywającym za Murem. Do Wschodniej Strażnicy kapitan wysłał zaś przed świtem zwiad: porucznika Kella, zręczną Venę i trzech młodych górali z klanu Wullów. Kell poprzedził wycieczkę rozpoznaniem powietrznym w skórze ptaka, niestety silny wiatr od morza i gęste opady śniegu uniemożliwiły powodzenie tej akcji. Zwiadowcy ruszyli wzdłuż Muru i przepadli w zadymce zasłaniającej Wschodnią Strażnicę. Minął mroźny poranek, sine niebo rozświetliło się słabymi promieniami słońca. Jon Biały (dawniej Snow), również wykorzystujący talenty warga, zawiadomił kapitana, że za Murem wciąż są żywi Wolni Ludzie i należy ich uratować. Priorytetem kompanii była jednak Wschodnia Strażnica.

Tuż przed południowym nabożeństwem Hexogi sir Eryk zwołał naradę sztabu. Postanowiono wysłać na zwiad drugą grupę, w której znaleźli się Virion, fechtmistrz Jon Hollard, sir Ian Storm oraz sześciu weteranów kompanii. Hollard pożegnał się czule z Ythar, sir Ian zapewnił zaś Białego Jona o swym oddaniu. Zmartwychwstaniec wciąż sprawiał wrażenie rozkojarzonego, postanowił poszukać czardrzewa i "porozmawiać z bratem". Skogoski szaman i młody Rickon Stark (cichy ale wobec obcych agresywny chłopiec rozmawiający z jakąś niewidzialną istotą o imieniu "Kudłacz") prawie nie rozstawali się z ożywionym w ogniu "obiecanym wybrańcem".

Niespodziewanie sir Iana zaatakowała w obozie Heare, pragnąca pomścić swego mężczyznę. Musiała dowiedzieć się szczegółów śmierci Odira od ozdrowiałego Tormunda. Hollard zręcznie rozbroił rudowłosą kobietę a rycerz przeszkodził Virionowi zastosować typowe środki karne, a więc kułak i kopniak. Sir Ian próbował przeprosić i tłumaczyć się obezwładnionej Heare, ale rezultat nie był do końca zadowalający. Kobieta odeszła złorzecząc.

Nieco później sir Eryk naradzał się z Davosem Seaworthem, Łańcuchem i Dratwą. Powoli kształtował się plan odwiedzin (drogą morską) Białego Portu władanego przez Manderlych...  W przerwach Kalispera i Ythar próbowały odwieść dowódcę od pomysłu wypuszczenia Jona Hollarda na „wycieczkę” do Braavos. Valyriański miecz fechtmistrza i jego umiejętności były potrzebne kompanii jak nigdy dotąd.

Tymczasem dziewięciu zwiadowców ruszyło do Strażnicy trzymając się linii drzew i zachodząc zamek od południa. Był to jedyny posterunek Nocnej Straży posiadający fortyfikacje: baszty i zwieńczony zębami blank solidny mur. Początkowo wszystko zasłonięte było kurtyną śnieżnej zadymki, jakby skumulowanej nad nabrzeżem i zabudowaniami twierdzy. Wycie wichru szorującego po krawędzi wielkiego Muru, podmuchy gwiżdżące wśród wież Strażnicy i wściekłe odgłosy fal bijących o poszarpany kamienny brzeg, ucichły nagle kiedy prowadzeni przez Viriona zwiadowcy zbliżyli się do morza. Na głębokim śniegu nie było żadnych śladów. Wszędzie niepodzielnie panowała  nieruchoma martwota, monotonna biel plamiona szarością skał i murów, na których nie było widać żywego ducha... Drużyna ruszyła ostrożnie w kierunku niewielkiego portu, pewnie stąpając w niedźwiedzich łapach (góralskie rakiety) to świeżo odpadłym śniegu.

Nagle spod białego puchu wystrzeliła blada dłoń i pochwyciła żelaznym uściskiem nogę Jona Hollarda! Kość wytrzymała, a pewna ręka fechmistrza valyriańską stalą odrąbała paskudny potrzask. Chwilę później spod śniegu wyłoniły się sylwetki kolejnych napastników. Niebieskookie upiory w różnym stanie, powstrzymanego mrozem, rozkładu rzuciły się na kompanionów. Rozgorzał krótki, nierówny bój. Najemnicy dysponowali obsydianowymi ostrzami, dwoma mieczami ze smoczej stali i pewniej czuli się na śniegu. Martwiaki zostały szybko rozgromione. Następnie drużyna zbliżyła się do murów Strażnicy i w dwóch osłaniających się grupach zeszła ostrożnie do portu. Panowało tu przenikliwe, bolesne zimno. Wiatr zamarł, przy nabrzeżu stało pięć statków, wyglądających na niedbale  i w pośpiechu opuszczone. Żagle kilku, wciąż rozwinięte, dziwnie znieruchomiały, jakby zamarzły. Powierzchnia wody również znieruchomiała i zeszkliła się. Brama zamku prowadząca do portu była zapraszająco rozwarta, ziała zimnem i ostrymi cieniami. Virion wyczuwał w tym pułapkę i zarządził odwrót. Kiedy znów byli pod murem fortecy, Hollard posłyszał coś nad głową, spojrzał w górę. Spomiędzy blanków spadały upiory, jak kamienie zepchnięte z murów. Krzywy Dan miał pecha i uderzenie jednego z ciał złamało mu kark. Pozostali odskoczyli, a potem, posłuszni komendzie, dopadli do martwiaków i zniszczyli je.  Kolejna fala "skoczków" byłą już w powietrzu. Ktoś z kompanionów się potknął, wsparł go ramieniem sir Ian. Drużyna szybko wycofała się w kierunku lasu. Zrazu nikt jej nie ścigał.  Dopiero po chwili, z otwartej bramy zachodniej, na białe błonia wysypało się kilkanaście sylwetek. Piątka jeźdźców na martwych koniach i brnący w śniegu piesi. Upiory. Bohaterowie utrzymywali dystans, a potem kilkakrotnie ostrzelali ścigających obsydianowymi grotami. Znów przydały się "niedźwiedzie łapy" i właściwe poruszanie na głębokim śniegu, ćwiczone od czasów marszu przez Wilczy Las.


Zwiadowcy wrócili do obozu o zmierzchu. Virion zdał raport, a przy kolacji sztab dumał nad kolejnymi działaniami. Sir Eryk niepokoił się o porucznika i resztę zaginionych. Zamarznięte morze komplikowało plany morskiej wyprawy. Ostatecznie zdecydowano się na atak na Wschodnią Strażnicę o bladym świcie. Decyzję przyspieszy powietrzny zwiad Jona Snow wcielonego w kruka. Zmartwychwstaniec potwierdził, że Kell i Vena żyją zabarykadowani na najwyższym poziomie baszty "Berta". Niemniej straszliwe zimno panujące w całym zamku groziło uwięzionym rychłą śmiercią.

Jon Snow mówił znów o Winterfell, chciał odbić warownię. Twierdził, że jest w kontakcie ze swym bratem obecnym w świętych drzewach. Groził, że Bolton sprzymierzy się z Białymi Wędrowcami a Winterfell jest niezbędne w obronie Westeros, kiedy Mur padnie a Zima Zim ruszy na południe. Emocje buzowały.

Zmęczeni bohaterowie w końcu poszli spać. W swoim namiocie Jon Hollard długo i namiętnie kochał się z Ythar, nie przeczuwając, że jest to pożegnanie z ukochaną kobietą.

O północy nadeszła bowiem śmierć. Cały obóz ogarnęło lodowate tchnienie zimna Innych. Ludzie zapadali w coraz głębszy sen, niepostrzeżenie przechodząc do krainy śmierci, by następnie otworzyć oczy ziejące zimnym błękitem. Na szczęście nieliczni, jak sir Ian Storm, Biały Jon i Kalispera, tknięci przeczuciem, obudzili się na czas i zaalarmowali (dobudzili) towarzyszy. Nie zawsze zdążyli. Niektórzy ze śpiących obok byli już upiorami.

Hollarda obudziły z niespokojnego snu lodowate palce Yhtar błądzą po jego ciele. Uda kobiety zacisnęły się na żebrach fechtmistrza. Nie była to pieszczota tylko zimne okrucieństwo. Oczy Ythar płonęły upiornym błękitem! Jon prawie się nie wahał, sięgnął po miecz i ciął z krzykiem. Upiór zginął, ale pełna grozy noc dopiero się zaczynała.

Na zewnątrz w obozowisku panował chaos i paraliżujące, upiorne zimno, ale ludzie nie panikowali. Dało o sobie znać doświadczenie, dyscyplina i wysokie morale. Krzyczano komendy, chwytano za broń, tarcze i pochodnie, dorzucano do ognisk. Najemnicy biegali nie tylko z potrzeby pośpiechu. Stanąć znaczyło: zamarznąć. Tu i ówdzie zmagano się z martwymi towarzyszami o niebieskich oczach. Na szczęście takich było niewielu, większość ocknęła się na czas, by nie oddać się zimnu.

Po chwili objawił się główny wróg. W ciemności zamajaczył wielki, rozświetlony niebieską łuną kształt z diamentowego lodu, nad którym wirowały symetryczne stożki śnieżnej zamieci - coś na podobieństwo skrzydeł gigantycznego owada. Czy był to żywiołak? Demon? Lodowy smok albo lewiatan? Twór miał kilka odnóży i ramion, był pełen ostrych kątów i opalizujących błękitnie płaszczyzn; fraktalny kościec i lodowe „łuski” przetykane soplami przenikały się wzajem, wielka bestia kroczyła w zgrzytliwych dźwiękach kruszonego szkła z siłą mamutów.

Sir Eryk rozkazywał i wdziewał z pomocą giermka zbroję, Virion skrzyknął najtwardszych weteranów i sformował linię tarcz na drodze lodowego stwora. Przed szturmem na bestię najemnicy zostali ostrzelani gradem lodowych igieł wystrzelonych z siłą bełtów arkubalisty. Wiele sopli przebiło tarcze, ciała, serca. A potem ci, którzy przeżyli zaatakowali. Z prawej flanki szarżowali Hollard i Hennic uzbrojony w sztandar kompanii. Drzewiec jest lancą ze smoczej kości, działa na Innych podobnie jak obsydian. Fechmistrz i włócznik ramię w ramię doskoczyli do wroga i unikając lodowych dzirytów oraz wirujących ostrzy pokrywających nogi stworzenia, zaatakowali. Na lewym skrzydle walczył sir Ian Storm, osłaniający tarczą i własnym ciałem wybrańca – Białego Jona. Mężczyźni przetrwali bez poważnych ran grad lodowych igieł i dołączyli do starcia. Nieco dalej wielki kapłan Mucha próbował użyć Rogu Zimy, ale przy pierwszej odważnej próbie stracił przytomność.

Silny, celny cios Hennicka lancą sprawił, że lodowy konstrukt zawibrował i pękł na dwoje. Nie zdezintegrował się jednak, jedynie podzielił na dwa mniejsze, nie mniej zacięte twory. Do walki dołączyło więcej braci z kompanii, jednak obsydian kruszył się na lodowych pancerzach bestii. Jedna z nich zionęła chłodem tak wielkim, że kilku mężczyzn padło bez przytomności. Zostali od razu przyszpileni sztychami sopli do ziemi, lodowe odnóża zmiażdżyły im twarze. Stało by się tak również z Hollardem, ale Hennic wyciągnął osłabionego fechtmistrza spod lodowych brzytew, ocucił go na uboczu. Jon dostrzegł wówczas, że dornijski włócznik wykrwawia się z głębokich ran. Już nikt nie był w stanie mu pomóc. Wyszeptano pożegnania, zamarzła samotna łza. Valar morghulis me'maleris.

Tymczasem sir Eryk, Virion oraz sir Ian wraz z towarzyszami unicestwili dwa lodowe twory, które rozsypały się jak kryształowe naczynia ciśnięte na kamienna posadzkę. Kiedy konstrukty zniknęły, pojawił się Biały Wędrowiec. Dosiadał ich, czy był ich częścią? Nie wiadomo. Zwinnie zaatakował mierząc (rozmyślnie?) w zmartwychwstałego Jona. Jednak drogę zastąpił mu sir Ian, który po skruszeniu lodowego miecza przeciwnika (nic nie równa się valyriańskiej stali!) wraził swe ostrze w pierś Białego Wędrowca unicestwiając go. Reszta kompanii odpierała hordę niebieskookich upiorów – kilkudziesięciu martwaków, które cofały się na wschód zamiast atakować. Być może Inni chcieli wciągnąć kompanię w pułapkę, ale sir Eryk nie zastanawiał się nad tym. Najemnicy przeszli do frontalnego szturmu kierując się ku Wschodniej Strażnicy. Po drodze pokonali lodowe zasieki i ukrytych pod śniegiem umarlaków. Potem wpadli w otwarte wrota zamku i zaczęli ciężki bój z setkami upiorów, w ciemnościach i paraliżującym zimnie. W fortecy bohaterowie dostrzegli jeszcze jednego Białego Wędrowca. I stało się niebywałe - Inny rzucił się do ucieczki!

          Przebiegł przez cały zamek, dotarł do głównego pomostu w porcie. Tu się zatrzymał i odwrócił. Zamarznięta, niebieska, śmiercionośna zjawa. Za nią majaczyły w ciemności maszty i żagle statków zastygłych w lodzie. Inny cisnął w podchodzących bohaterów gradem igieł (swych paznokci?!), spojrzeniem zmrozi ich dusze, każdy oddech był przeszywającym bólem w piersi. To jednak było za mało, by powstrzymać wściekłych, kipiących zemstą i adrenaliną bohaterów. Mimo ran, kontuzji i zmęczenia, Sir Ian, Virion i Hollard zaatakowali równocześnie nieludzkiego przeciwnika! Inny kręcił się jak fryga, wirował ze swymi wąskimi mieczami zbyt szybko by oko śmiertelnika mogło nadążyć, błyskawicznie uderzał ostrzami. Nie przełamał jednak obrony bohaterów, a potem ugiął się pod ich ciosami. W końcu eksplodował w niebieskiej chmurze diamentowego pyłu…




Minęło kilka godzin. Wschodnią Strażnicę oczyszczono z upiorów. Uratowano zamarzających zwiadowców – Kella i Venę. 

W międzyczasie nadszedł kolejny siny świt. Niebo przybrało kolor wzdętego, gnijącego ciała. Światło padające na zryty, pokrwawiony śnieg wydawało się być brudne, oleiste. Kompania w ciszy lizała rany, zabezpieczała zdobytą fortecę i liczyła martwych. Przeciągano trupy na stosy oblewane oliwą. Żywi mieli w ustach zakrzepłą krew zmieszaną z żółcią żołądków. Skostniałe ręce drżały, czernieły odmrożone palce i nosy, rany jątrzyły.

Sir Eryk wydał rozkazy, wysłał kruka do Czarnego Zamku. Kell rozgrzewał się przy ogniu i winie, Virion buszował w zbrojowni i kuźni Wschodniej Strażnicy. Chciał mieć skuteczną broń na Innych. Za podpowiedzią sir Iana, Mark Myszor miał spróbować dodać do wykuwanej broni obsydianowego pyłu. To była jednak pieśń przyszłości. Teraz wszyscy zachodzili w głowę, czy Zatoka Fok odmarznie, czy statki popłyną? Lód mógł przecież poważnie uszkodzić ich kadłuby…

Ostatnie sceny tej przygody?

Jon Hollard wraz z towarzyszącym mu Will'em Łapiduchem w milczeniu podpala pogrzebowy stos Ythar i Hennicka. Takich upiornych palenisk jest wiele. Czarny dym wiruje niespokojnie w mroźnym powietrzu, wyraźnie widoczny na tle białej ściany pobliskiego Muru. Mucha wycina skrawki odzieży poległych aby wszyć je w Szary Sztandar, z którego strzępów niewiele już zostało. Cóż, bracia giną ale kompania trwa. Gdzie teraz zaprowadzi ją przeznaczenie?

Jon Snow dostaje zgodę, by zamarzniętym morzem obejść Mur i sprowadzić tylu Wolnych Ludzi, ilu się da. Wyrusza z nim Jon Hollard, sir Ian Storm, ozdrowiały Tormund Zabójca Olbrzyma i kilku innych. Po chwili dogania ich Haere. Tuż po bitwie na zamku odnalazła Storma i w ciemnym kącie, bez słowa, dała wyraz swej dzikiej namiętności. Ma teraz nowego mężczyznę i musi go pilnować. Niewielka grupka szybko znika z oczu, wtopiona w biel przykrytą cieniem mroku zza Muru… 

I jeszcze refleksja Jona Hollarda, pióra prowadzącego go gracza Jacha:

Blizny zasklepiają otwarte ciało, kra zwiera morskie zatoki. Zima nadeszła. Jon Hollard przestał już zwracać uwagę na przenikający aż do szpiku kości chłód. Ten, który oblekł jego serce jest znacznie gorszy. Jeszcze bardziej zamknął się w sobie po śmierci Ythar i Hennica. Dręczą go wspomnienia niby nakłuwające od wewnątrz, krążące tętnicami sopelki lodu.

Ogień połyskujący na zakrwawionych ostrzach rzeźników Boltona. Wrzeszczący Mikael. Czym ten chłopak zawinił? Damon-Tańcz-Dla-Mnie rzucający psom na pożarcie zerwane z Hollarda Przymierze z Bogiem Śmierci. Jon już tyle razy widział śmierć oszukaną, wyszydzoną. Widział jak sługusi Oskórowanego Człowieka przemieniają ją w ciągnący się dniami groteskowy spektakl, w niczym nie przypominający spokoju przejścia w sen wieczny u boku Bezimiennego Boga.

Widział ten nie zdradzający żadnej ludzkiej myśli lazurowy blask oczu Ythar, najwierniejszej kobiety, która wyrwała go ze szponów śmierci za życia, z okowów szaleństwa. W najgorszym koszmarze nie śniło mu się, że własnym mieczem będzie musiał przerwać jej lodową, niebieskooką pantomimę życia, akt najgłębszej pogardy wobec majestatu śmierci. Człowiek obrócony w marionetkę Innego, przez wieczność zatrzymany na progach Domu Bezimiennego Boga. Czy Ythar doznała łaski śmierci? Czy Inny obrócił w lód jej duszę, tak jak jej ciało?

Chociaż Hennic Drought miał piękną śmierć. Pełną znaczenia. Oddał życie za Szarą Kompanię. A może za Hollarda, którego wydobył spod mroźnych ostrzy lodowego demona?
Może Hollard już całkiem stracił wiarę w śmierć, a może to śmierć Dornijczyka w rozlewającym się morzu zła pozostała tym, czym powinno być przejście w objęcia Bezimiennego Boga?
Włócznik na kilka dni zanim poległ, przekonywał Hollarda do pozostania w Westeros, bo na wagę złota będzie wprawy szermierz z valyriańską stalą w ręku.

Czy Jon przyjmie jego słowa jako testament, który powinien wypełnić? W końcu przybył do Westeros kierując się wolą wyjaśnienia zaginięcia (a więc znów zawieszenia między życiem a śmiercią) jedynego krewnego - kuzyna Dontosa. Może więc zdecyduje się udać na Południe, w stronę Królewskiej Przystani? Z kolei służąc u boku Stannisa, całym sercem był przekonany, że najbardziej palącą potrzebą jest obrona Krainy Człowieka przed najazdem Innych i Umarłych.

Mówi bardzo mało. Na każde pytanie o to, co zamierza zrobić, odpowiada:
- Mężczyzna musi wrócić.
Nie mówi już dokąd. Do Braavos? Do Winterfell? Może jeszcze gdzie indziej, a może nie o podróż mu wcale chodzi?
Jakąś wskazówką zdają się jego ostatnie kroki, gdy nie mówiąc słowa dobywa miecza i wyrusza u boku ser Iana Storma i Jona Białego Smoka, by przemierzyć skutą jeszcze na kamień Zatokę Fok i wyciągnąć niedobitki Wolnych Ludzi z potrzasku błękitnookiej nie-śmierci.

Zaskakująco sporo zaś potrafią powiedzieć jego własne oczy. Jeśli tylko ma się odwagę w nie spojrzeć.