Szara
Kompania maszeruje wzdłuż Muru na wschód, pośród śniegu i mrozu. Ponad dwustu
ludzi, trzy wozy i kilkanaście koni. Pośród najemników są Dzicy, zbrojni z
południa i północy, górale z klanu Wullów i Norreyów, ludzie z Braavos, Pentos
i Myr, zbieranina z Siedmiu Królestw, Wysp Letnich i Żelaznych. Dawni piraci,
cyrkowcy, złodzieje, strażnicy miejscy, farmerzy, stręczyciele, rzemieślnicy, kłusownicy
i mordercy. Cały sztab, a ostatnio zwłaszcza podporucznik Virion, musieli się
namęczyć, by niechęć lub nienawiść pomiędzy różnymi grupami kompanionów przekuć
w braterstwo broni. Pomogło w tym zagrożenie nadchodzące zza Muru, wspólny
wróg. Inni. Biali Wędrowcy i ich upiory.
Najemnicy
maszerują do Wschodniej Strażnicy - zamku Nocnej Straży nad Zatoką Fok. Mają
zadanie, za które dostaną statki i możliwość opuszczenia Północy. Nad ich
głowami, zatknięty na ciemnej lancy ze smoczej kości, trzepocze Szary Sztandar.
Chorągiew wygląda z daleka jak szmata, podobnie nędznie jak ludzie pod nią maszerujący.
Ale to ci sami, którzy zdobyli Winterfell i przynieśli zza Muru serce upadłej
gwiazdy. Ci, którzy przeżyli już kilku królów.
Od
niedawna w ich szeregach jest zmartwychwstaniec, odrodzony w ogniu Biały Smok,
warg, w poprzednim życiu nazywany Jonem Snow.
Jeśli wierzyć Melisandre, która myliła się i kłamała zbyt często,
ożywiony Jon to obiecany wybraniec, inkarnacja Azora Ahai, czempion Pana
Światła. Tylko on może przeciwstawić się Ciemności i Zimnu, a jeśli upadnie,
upadnie z nim cały świat. Tak mówią mity, podania z Essos i Dorne, opowieści
starych niań i szepty czardrzew…
Cofnijmy
się jednak w czasie kilka dni. Przymknijcie oczy i przypomnijcie sobie jak…
Zimową
północ w Nocnym Forcie rozświetlają płomienie. Skaczą u podnóża wysokiego jak
zamkowa wieża stosu drewna ułożonego pośrodku dziedzińca. Sterta płonących pni
stanowi klatkę dla dwóch nieruchomych ciał: białego wilkora i człowieka w
czerni. Już zasłania je dym, ogarnia wspinający się coraz wyżej ogień. Rosnący
żar spycha sylwetki zgromadzonych wokoło najemników w tył, pomiędzy skaczące
cienie, w tonące w gęstym mroku ruiny. W zaczerwienionych, twardych twarzach ludzi
błyszczą oczy: zmęczone, zmrużone, jakby trawione gorączką, zahipnotyzowane
płomieniami.
Kobieta
w czerwieni stoi znacznie bliżej ognia, nie zwraca uwagi na gorąco. Zaciska
spierzchnięte usta. W wyciągniętych przed siebie rękach trzyma duży kamień - serce upadłej gwiazdy spoza Muru. Kiedy
płomienie rosną, kapłanka powoli rusza w ich stronę. Ręce jej drżą, usta
szepczą modlitwę. Wydaje się, że kobieta złoży kamień u stóp stosu, ale ona
wstępuję w trzaskający ogień, przeciska głębiej między kopcącymi kłodami, znika w pulsującym świetle.
Po
chwili płomienie buchają ze zdwojoną mocą, w jednej chwili zajmuje się cały
stos, jego różową poświatę odbija lodowa ściana Muru. Nagle przez hałas pożogi
przebija się kobiecy krzyk! Wrzask rozpaczy a może bólu? Rozdzierający, długi,
straszny. Choć wydaje się to niemożliwe, ogień bucha jeszcze wyżej, jakby
chciał przewyższyć stojący nieopodal pradawny Mur. Grzmot płomieni zagłusza
krzyk. Biel przechodzi w błękit i zieleń. Nie sposób już patrzeć w ogień, światło
oślepia z mocą zapomnianego letniego słońca. Żar jest nieznośny, dookoła parują
śnieg i lód, powietrze zdaje się parzyć. Nagle ta olbrzymia sterta płonącego
drewna zapada się w siebie z trzaskiem i sykiem, sypiąc dookoła wielkimi
zielonymi iskrami! Ogień nienaturalnie szybko pożera wielkie pnie jodeł,
spopiela drewno w mgnieniu oka, zdaje się być zdolny do topienia skał. W ciągu
kilku minut wielki stos wypala się, gaśnie, niemal znika - jakby był tylko
snem, a nie efektem kilkugodzinnej ciężkiej pracy ponad setki mężczyzn.
Ciemność i chłód szybko odzyskują terytorium. Kompanioni stoją w ciepłym
błocie, w kałużach, które teraz szybko ścina lód…
Wszystko
stało się nadzwyczaj szybko, ledwie minęła północ. Teraz jest już po wszystkim
i zmęczenie daje o sobie znać. Samobójstwo, a może poświęcenie kapłanki
wszystkich zaskoczyło. Zwłok lady Melisandre nie widać pośród stygnących
resztek paleniska, w tej temperaturze zapewne zwęgliły się nawet kości…
Pogorzelisko wciąż jest zbyt gorące, by w nie wejść. Sir Ianowi wydaje się, że
w jego centrum jest kształt przywodzący na myśl zwiniętą ludzką sylwetkę. Nie
daje to spokoju rycerzowi. Wkrótce zmęczeni całonocną pracą BG idą spać, przy
resztkach stosu zostaje straż i Kalispera piekąca kawał mięsa. Niemal
niezauważenie w Nocnym Forcie pojawia się Jon Hollard wraz z wierną Ythar i
jakimś towarzyszem. Wartujący kompanioni cieszą się z powrotu fechtmistrza, choć trudno im ukryć zaskoczenie. Dopiero jutro dotrze do nich, że Hollard jest już innym człowiekiem...
Rankiem
sir Ian uważnie bada wystygły stos. Jest już pewny, że nie miał przewidzeń – ktoś porusza
się pod zwęglonymi bierwionami. Czarna od sadzy i popiołu sylwetka powoli się
prostuje. Tymczasem sir Eryk ciepło wita Hollarda, zbiera się cały sztab. Na
zewnątrz rośnie zamieszanie, kilkanaście osób jest przy pogorzelisku, zaś Thull
- szaman Skagów - obwieszcza krzykiem, że Mur runie! Mucha widzi w lodowej
ścianie dziwny kolor, jakby błękitnawy zaciek, Kell i Hollard dostrzegają coś
podobnego w najbliższym odcinku Muru, ale to kapłan Hexogi wznieca
alarm, niemal panikę. Pomimo wątpliwości Kella, sir
Eryk nakazuje natychmiastowe opuszczenie Nocnego Fortu. W międzyczasie spod
popiołu paleniska ukazuje się naga, blada, właściwie biała jak kość, pokryta
czarnymi plamami sylwetka o twarzy przypominającej… Jona Snow, martwego lorda
dowódcę Wron, choć podobieństwu przeczą czerwone oczy... albinosa?
Kilkanaście
minut później wszyscy opuszczają Nocny Fort. Kompania rozbija obóz na jodłowym
karczowisku czterysta kroków dalej. Mur wciąż stoi, nie wali się, wydaje się
nienaruszony. Drżący, zdezorientowany, choć już odziany człowiek – dziwny albinos,
który ocknął się wśród resztek stosu, o czym wie jeszcze niewielu najemników
(uwagę większości skupił nagły poranny alarm), warczy jak zwierz (wilk?), pochłania wielkie ilości
jedzenia i wina, toczy dookoła półprzytomnym spojrzeniem. Cały sztab duma, co teraz
czynić? Sir Ian Storm niemal nie odstępuje albinosa, widzi w nim boskiego
pomazańca, któremu chce służyć. Kompania przygotowuje się do wymarszu. Zmartwychwstaniec
o białej, jakby łuskowatej skórze, obejmuje nagle małego Rikona Starka, strasząc przy
tym skagowskiego szamana. Jakiś czas później albinos wskakuje na
jeden z wozów i woła do ludzi. Przedstawia się jako Stark, „krew wilkora i
smoka” (mówi też kilka innych niezrozumiałych rzeczy) chce pomsty na Boltonach, odzyskania Winterfell i ratunku dla swej
siostry Aryi. Bohaterowie odczytują to jako próbę przejęcia dowodzenia nad
kompanią. Kalispera zręcznie ośmiesza Jona, który szybko zaczyna tracić pewność
co do wypowiadanych słów. Może nie są jego; brzmią, jakby pochodziły od
kapłanki. Czy w jej umyśle Snow również był, podobnie jak w ciele sir Eryka?
Kapitan
wygłasza kontr przemowę, przypomina o zasadach rządzących kompanią, nakazuje wymarsz
po południowym polowym nabożeństwie Hexogi. Jon Snow - Biały Smok wydaje się
być coraz bardziej zagubiony. Przypomina sobie swój miecz – Długi Pazur, ale
później stwierdza, że to nie o to ostrze chodzi. Światłonośca Stannisa nie robi
na zmartwychwstańcu wrażenia, ale kiedy Mucha przypomina o rodowym mieczu Dayne’ów
(mających w herbie spadającą gwiazdę) – Świcie – ożywiony Jon Snow reaguje. Sir
Eryk postanawia wyruszyć do Czarnego Zamku, wynegocjować statki, przy okazji odzyskać
Długi Pazur. Między Kellem a zmartwychwstańcem dochodzi do krótkiej scysji:
warg poznaje warga, a Snow, świadomie lub nie, próbuje zawładnąć porucznikiem.
Sir Ian rozdziela mężczyzn w ostatniej chwili.
Później,
w południe, odbywa się nabożeństwo Hexogi. Mucha wprowadza nowy element –
rytuał spowiedzi. Kalispera kpi na różne sposoby z obrządku, profanuje spowiedź,
ale cierpliwość towarzyszy wobec kobiety zdaje się nie mieć końca. Być może
wynika to z faktu, ze uratowała im wszystkim życie w Winterfell? Tymczasem Mikael
robi coraz większe postępy w fechtunku. Ćwiczy z Jonem Hollardem, który zdradza
Hennicowi zamiar powrotu do Braavos i odnowienia swych, zdartych podczas tortur,
tatuaży w Domu Czerni i Bieli. Ythar niepokoi się o ukochanego - miała nadzieję, że obecność przyjaciół uleczy rany duszy fechtmistrza...
Mucha
rozmawia z Thullem, skagoskim szamanem, coraz bardziej zapatrzonym w Jona Snow,
czy raczej Białego Jona. Thull dzieli się mitologią ze swojej wyspy, opowiada o powstaniu świata i pierwszej Długiej Nocy:
Lód
i Ogień prowadzą odwieczny bój... Waśń ta zaczęła się zanim jeszcze pierwszy
człowiek - Tornak - został ulepiony z śliny, włosów i paznokci Pierwszych
Bogów. Ogień i Lód starsze są bowiem od świata całego, nawet od Pierwszych
Bogów, tak, nawet od Nich... Ogień i Lód to wrogowie człowieka, zazdrośni o
niego i siebie nawzajem... Zazdrośni jak Pierwsi Bogowie, którzy też walczyli
między sobą, rzadko żyjąc w pokoju. Kiedy na niebie były jeszcze dwa księżyce,
a świat nie był pęknięty, Prabogowie nie znieśli tego, że Mirrag, większy z
księżyców, jest od nich piękniejszy, tak cudny, że ludzie jemu zaczęli składać
hołd należny Pierwszym... Bogowie w swym gniewie zgnietli więc Mirraga,
skruszyli jak człowiek kruszy pacynę śniegu w prawicy. Ale Mirrag był domem Ognia
i płomienie zemsty spadły na świat. Góry płonęły, dymiły i topiły się, słońce
posłuszne Ogniowi zgasło, ziemia się trzesła, a gwiazdy wirowały w tańcu
śmierci. Ogień bowiem nie mógł zranić Pierwszych Bogów, ale mógł okrutnie
dotknąć ich dzieło - ludzi- i tak uczynił. Wówczas jednak Lód dojrzał okazję
zawładnięcie światem. Pokrył go bielą i śmiercią, a potem.. Stworzył swoje życie, bez ciepła, zrodzone w mroku... Równowaga została złamana. I wiele, wiele pokoleń temu
nastała pierwsza Długa Noc i Wielka Zima, Ciemność zmagała się ze Światłem, a
obie moce miały ludzi za nic, tak jak człowiek nie ogląda się na robactwo w
kącie izby. I było tak, że tam gdzie największy Ogień i najzimniejszy Lód, tam magia
się lęgła, świat przybierał dziwaczne formy. Z Ognia powstały smoki, z Lodu
lewiatany. Raz tedy Ogień, raz Lód włada światem, szarpiąc go pazurami, ale pamiętają
o tym jeno Pasterze Opowieści. Oto wielka pieśń świata, koło czasu... Mur
runie, powiadam, choć może ściana wytrzyma. Widziałem, jak uroki zaklęte w lodzie stopiły
się tam, gdzie dotknął ich ogień stosu. Ogień Praognia. Dlaczego, pytasz? Nie ma światła bez ciemności, cienia
bez blasku. Nie ma odwagi bez lęku, zwycięstwa bez wroga...
Szara
Kompania w niecałe dwa dni dociera do Czarnego Zamku i rozbija obóz w pobliżu jego
zabudowań. Na spotkanie z 999 lordem dowódcą – Denysem Mallisterem i jego
doradcami, udaje się cały sztab kompanii (poza pilnującym obozu Virionem) a także
sir Ian Storm. Rycerz wciąż nie dopełnił ślubowania, jednak sir Eryk trzyma go
blisko; być może widzi w nim bratnią duszę, kogoś ze swojego stanu, podobnie
patrzącego na świat? W ponurym, podupadłym zamku bohaterowie długo rozmawiają z
dowództwem Wron. Wiekowemu Mallisterowi brak jest zdecydowania. Mimo to prosi
Kompanię o wypełnienie "małego zlecenia" w zamian za statki umożliwiające
opuszczenie północy. Chodzi o odbicie Wschodniej Strażnicy, z której kilka dni
temu nadleciał kruk w wieścią o ataku upiorów. Wysłani do Strażnicy zwiadowcy
nigdy nie wrócili. Podobno Cotter Pyke z Nocnej Straży wrócił ze swego rejsu do
Hardhome. Czyżby przywiózł ożywieńców ze sobą? Wrony mają zbyt mało ludzi by
same zająć się sytuacją. W Czarnym Zamku jest ich niewiele ponad dwustu. Bohaterowie
godzą się na układ żądając jako zaliczki Długiego Pazura. Przyparty do muru
lord dowódca wydaje najemnikom miecz z valyriańskiej stali. Później sir Ian
osobiście wręcza go Białemu Jonowi. Obaj zamierzają wstąpić w szeregi Szarej
Kompanii, która po zdobyciu Wschodniej Strażnicy ruszy na południe drogą morską. Taki przynajmniej jest plan...