Dark Fantasy Role Play

mroczne mięcho ku czci Melpomeny złożone w ofierze

  • .
    - Witaj! Poniżej znajdziesz pomysły na przygody, scenariusze rpg, generatory i opowiadania w klimatach fantasy - wszystko (poza poezją i scenariuszami do Gemini rpg) autorstwa Maestro, choć często inspirowane różnymi źródłami. Fani systemów Warhammer, Monastyr, Gemini, Warlock!, Cień Władcy Demonów, D&D, Veasen czy Symbaroum i innych światów RPG powinni znaleźć tu coś dla siebie. Szczególnie chciałbym pomóc początkującym Mistrzom Gry. Nie szukajcie tu rzeczy, które szybko się dezaktualizują. To ma być źródło konkretnych inspiracji do sesji gier fabularnych z niewielkim dodatkiem teorii rpg. Krwiste mięcho role playing.

Zakładając, że dark fantasy to połączenie horroru i fantasy (to najpopularniejsza i najprostsza definicja), zastanówmy się jak ten horror rozumiemy i jak go osiągnąć na sesji? Jeśli uznamy, że horror to przede wszystkim groza mająca źródło w lęku przed niezrozumiałym, groźnym, ponadnaturalnym, tajemniczym i potężnym (i odpuścimy sobie na razie „gore” – czyli epatowanie, kosztem nastroju, dosłownym okrucieństwem i krwią dominujące w horrorze filmowym) to możemy po wzorce śmiało sięgnąć do literatury. Lovecraft, King, Barker, Straub, Masterton, Lumley i inni. Twórcy literatury grozy różnego formatu. Co łączyło dzieła ich wszystkich? Identyczny rodzaj bohaterów - zwykłych , przeciętnych ludzi w zwykłym, szarym, często ponurym i nieprzyjemnym świecie, który nagle stawał się jeszcze gorszy i obcy, niespodziewanie odsłaniając podszewkę rzeczywistości i doprowadzał do szaleństwa, zabijał, przerażał, odmieniał, odbierał. To w dużym skrócie różni fantasy od dark fantasy - bohaterowie o odpowiednim statusie, których „łatwo” zranić, przestraszyć, osłabić. Horror nie może odnosić się do superbohaterów, herosów, niezwyciężonych jednostek. Takich nie tyka się groza ani katar. Horror zawsze dotyczy zwyczajnych ludzi, przeciętniaków, za którymi nie stoi sztab doradców, uczonych czy ochroniarzy, często osobników w jakiś sposób wyalienowanych, wrażliwych, innych. Takich jak grupka awanturników poszukująca przygód. Oczywiście w literaturze horror wynika także z kontrastu naturalne / nienaturalne (coś obcego w znanym świecie), ale w fikcyjnym, pełnym magii świecie fantasy ten element mocno traci na znaczeniu.

Załóżmy więc, że wiemy już, co to jest horror i jak go odnieść do dark fantasy. Kluczem jest format bohaterów i ich odbieranie świata. Rzeczywistość nęka ich i straszy na różne sposoby, a oni muszą sobie radzić z tym sami. Teraz rozważmy jakimi metodami osiągnąć na sesji nastrój „prohorrorowy”, tak, by ostatecznie z fantasy zrobić dark fantasy. W tym celu MG musi podejść do bohaterów (nie do graczy!) jak do przeciwników na wojnie i zastosować następujące działania: wywiad, dezinformację, okrążenie, atak z zaskoczenia i refleksję.

WYWIAD – przed przygodą i tworzeniem scenariusza
Zebranie maksymalnej ilości informacji o BG – ich przeszłości, motywacjach, wartościach, charakterze, sekretach, grzechach, uprzedzeniach, przyjaciołach, rodzinie, itd. Można i należy to później wykorzystać. Porywać, szantażować, kusić, oszukiwać, przekonywać, nagradzać.

DEZINFORMACJA – podczas pierwszego etapu przygody
Gmatwanie obrazu fabuły, niejednoznaczne informacje powodujące trudności w dokonaniu decyzji, wymagające dłuższych przygotowań, wzajemnych konsultacji bohaterów i podejmowania ryzyka. Dezinformacja to także:
- plotki i pogłoski (także fałszywe) docierające do bohaterów i czasami nieweryfikowalne do momentu kiedy jest już za późno
- omeny, znaki, przepowiednie (także fałszywe) sugerujące coś bohaterom i odwracające uwagę od prawdziwego zagrożenia
- uprzedzenia własne BG, dzięki którym MG ma prawo zafałszować obiektywny opis sytuacji
i modyfikować go pod bohatera, pokazywać przez jego pryzmat
- fałszywe tropy podrzucane przez zmyślnego przeciwnika, oszustwa, iluzje

OSŁABIENIE – w środku i drugim etapie przygody
Odnosi się do wszelkich przeszkód stawianym na drodze BG – złośliwych BNów, straty czasu, straty pieniędzy, krwi i kondycji - pierwsze walki (pierwsze rany jak przysłowiowe okulawienie zmniejszające prędkość ucieczki przed potworem w ciemnej uliczce), utraty sojuszników (np. ich zaufania), nadziej, pewności siebie i trafności swych sądów / decyzji itd.,itp. Są to straty, na które BG teoretycznie nie stać przed finałem, to osłabienie pozycji drużyny.

OKRĄŻENIE – w ostatnim etapie i finale
Pewne rzeczy okazują się zupełnie inne, np. zaufani stają się zdrajcami (oczywiście nie zawsze), potwór okazuje się atrapą, uwięziona księżniczka wampirem a żaba królewiczem. Ktoś wodzi drużynę za nos, wprowadza w pułapkę, gra na czas, sprowadza kamratów, uruchamia magiczny artefakt, przyzywa demona, usypia czujność, używa nieczystych sztuczek (trucizna, zdrada, kradzież, itp.)Jak widać "okrążenie" i "osłabienie" przenikają się. Osłabienie jest znane, weryfikowalne przez bohaterów na bieżąco. Elementy "okrążenia" są uśpione, mogą ujawnić się znacznie później, w finale.

ATAK Z ZASKOCZENIA – na końcu, finał
To już finał – konfrontacja, najczęściej zbrojna, na warunkach przeciwnika, bez należytego przygotowania BG, bez ich rozpoznania sytuacji albo natury zagrożenia (demon zamiast banity). Atak nagły, brutalny i niehonorowy. Bolesny, bez względu na wynik, a więc pewnie zostanie zapamiętany.

REFLEKSJA – po finale
Podsumowanie przygody, odsłona zakulisowych działań, wyjaśnienie większości tajemnic, pokazanie skutków decyzji i działań BG dla postronnych ludzi.


Powyższe elementy w różnym stopniu i konfiguracji powinny nadać przygodzie oczekiwanego klimatu dark. Oczywiście aktywni bohaterowie będą przeciwdziałać trudnościom stawianym w fabule, albo gracze będą je ignorować w procesie odgrywania postaci. MG w trosce o konwencję musi zadbać też o masę innych elementów, takich jak chociażby odpowiednia narracja czy natura przeciwników, ale to już temat na kiedy indziej.

Kilka mini-przygód na trakcie, ku uciesze graczy do ubarwienia podróży bohaterów spisane:


1. Drużyna zatrzymuje się na biwak lub popas. Nieopodal w trawie leży duży, ciężki płaski kamień, idealne miejsce do zjedzenia posiłku czy rozłożenia ekwipunku. Z bliska bystre oko dojrzy na głazie zatarte przez czas, wiatr i wodę inskrypcje – dziwnego kształtu glify… Jeśli BG spędzą trochę czasu przy/ na kamieniu (ewentualnie obok będą pasły się ich konie), zacznie on drżeć, delikatnie wibrować. Dokładne oględziny ujawnią, że z boku głazu, niemal zagrzebana w ziemi, wystaje końcówka jakiegoś ćwieka. Dużego szczerozłotego ćwieka. Jeśli BG zdecydują się go wyciągnąć (a nie będzie to proste – wymaga siły i czasu), drżenie kamienia uspokoi się, a z otworka po ćwieku uleci w niebo jakiś opar, smużka dymu. Po minucie czy dwóch głaz nagle pęknie na pół z głośnym hukiem! Spod odłamków wynurzy się szponiasta, trójpalczasta łapa, najpierw jedna, potem druga. Najwyraźniej pod kamieniem była studnia lub dół, z którego teraz wyłazi jakaś bestia. Tak, BG uwolnili demona. W zależności od preferencji MG – głodna bestia może po prostu zaatakować drużynę, opętać (wcielić się) w jednego z bohaterów, albo ślicznie, z przekąsem podziękować i oddalić się do najbliższej osady celem zaspokojenia głodu i rządy zniszczenia. Oczywiście BG powinni wkrótce trafić na ślady ucztowania demona i poczuć odpowiedzialność…

2. Drużyna zbliża się do rozstajów dróg. Poza kamieniem milowym i drogowskazem widać tam szubienicę na której… szarpie się związany człowiek. BG pewnie pomyślą, że jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności wisielec wciąż żyje, nie pękł mu kark i umiera dusząc się… Czy pospieszą na ratunek? Człowiek podskakuje, kołysze się, jest już siny, ma przekrwione oczy! BG który odetnie nieszczęśnika może się zdziwić, kiedy ten nie zwlekając zaatakuje swego wybawcę. Po wszystkim okaże się, że uratowany był trupem od wielu godzin, ale trupem ożywionym. Czyżby mroczna magia „obudziła” martwiaka już na szubienicy? Kto i dlaczego to zrobił? W okolicy musi być nekromanta…
Jeśli ostrożni BG nie zdecydują się ratować wisielca, to, obserwując nieustannie szarpiące się ciało, dojdą do tych samych wniosków. Chyba warto poszukać jakiegoś schronienia przed zmrokiem?

3. Wychodząc zza zakrętu traktu drużyna usłyszy krzyki. Kilkadziesiąt metrów dalej na poboczu stoi obładowana karoca, z rozrzuconym dookoła bagażem. Jakaś kobieta krzyczy, dwóch mężczyzn w jaskrawych strojach pojedynkuje się, inni rechoczą. Napad w toku? To tylko trupa aktorska ćwiczy na postoju elementy dramatycznego przedstawienia, tak udanie i realistycznie, że z daleka może to wyglądać nader prawdziwie. Jeśli bohaterowie ruszą z krzykiem na ustach i szarżą, aktorzy chwycą za broń, pewni, że są obiektem ataku bandytów. Cóż, nieporozumienia zdarzają się wszędzie, zwłaszcza w dark fantasy…

4. Nocny biwak na bezludziu. Po północy budzi wszystkich dziwny dźwięk – po niebie przemyka płonąc spadająca gwiazda wyjątkowych rozmiarów. Rozlega się huk, ziemia drży. Na horyzoncie zapala się na chwilę świt. Rankiem trakt prowadzi w tamtym kierunku. Po kilku godzinach lub dniach bohaterowie dostrzegą leżące pokotem drzewa i kilkunastometrowy dymiący krater… Niezwykły widok, ale to nie koniec wrażeń. Co spadło z nieba? Kawałek niezwykłego metalu idealnego na miecz? Wygnany z niebios bóg? Dziwne, czarne robale infekujące istoty żywe i zamieniające je w krwiożercze bestie? Niezwykła, płynna substancja lecząca wszystkie rany jednocześnie postarzając o kilka lat? Kryształowy magnetyczny golem przyciągający z wielką siłą wszelki metal?

5. Drużyna napotka na trakcie wędrowną sektę prowadzoną przez charyzmatycznego guru. Na wspólnym biwaku dobroduszni kultyści i ich przywódca zaczną przekonywać BG do wstąpienia w swoje szeregi. Robią się coraz bardziej natarczywi i, choć nieuzbrojeni, są liczni. Guru ma na nich niezwykły wpływ. Jeśli nie uda mu się przekonać do swych racji bohaterów będzie musiał chronić swój autorytet i przekona kultystów do ataku na „wcielone demony”. Niewinna rozmowa przy ognisku może nagle i niespodziewanie zamienić się w szaloną walkę z tłumem naiwnych, ale niewinnych osób…

6. Drużyna w dość odludnej okolicy spotka na trakcie samotną, rezolutną dziewczynę. Ubrana w czerwoną pelerynę z kapturem idzie z koszykiem jedzenia do chorej babci mieszkającej niedaleko w lesie. Chętnie przyjmie opiekę bohaterów, nawet sama ją zaproponuje mówiąc o swoich lękach przed knieją i wspominając, że babcia jest zdolną zielarką i doskonałą kucharką. Na miejscu w leśnej chacie, okaże się, że rzeczywiście mieszka tu starsza guślarka, pomarszczona i przygarbiona. Wylewnie podziękuje BG i zaprosi na zupę oraz nocleg. Na noc w chatce zostanie też wesoła wnuczka. Przed snem gospodyni poprosi bohaterów o zaryglowanie drzwi sztabą, a po tym jak wszyscy usną (w zupce były usypiające, rozluźniające grzybki ;-)) przystąpi z dziewczyną do realizacji niecnych zamiarów. Kobiety mogą być wiedźmami, ludojadami, demonami lub wilkołakami. Czy drużyna ma szansę to przewidzieć? Być może BG znajdą wcześniej za domem pogryzione ludzkie kości zakopane płytko w ziemi?
Albo podczas rozmów domyślą się, że w okolicy nie ma żadnej wioski, z której może pochodzić dziewczyna, a kobiety mieszkają razem?

7. Drużyna dociera wieczorem do jakiegoś zamku na odludziu. Samotną gospodynią jest tam piękna ale smutna i blada niewiasta. Po krótkim wahaniu, jakby ocenie BG, wyzna, że jest tu więźniem. Nie jest co prawda zamknięta i pilnowana, ale ucieczka z zamczyska jest niemożliwa. Jego pan, chwilowo nieobecny, to potężny demonolog, który jest w stanie odnaleźć kobietę gdziekolwiek ta się ukryje. Nieszczęsna niewiasta błaga o pomoc, choć wie, że to bardzo niebezpieczne dla bohaterów. Czarownik nie może mieć szansy na atak, trzeba go zaskoczyć. W zamian drużyna otrzyma wszystko to, co chce z zamku. Kobieta jest w stanie przekonać do pomocy także w inny sposób – rozkocha w sobie jednego z BG.
Czy drużyna zastawi pułapkę na wracającego wkrótce pana ponurego zamku? Czy da mu szansę na wytłumaczenie? Jeśli nie, bohaterowie nie dowiedzą się, że ów człowiek, choć rzeczywiście mag i alchemik, nie jest nikczemnikiem, a oni zostali oszukani. Kobieta jest wampirzycą, więzioną i leczoną na zamku przez kochającego ją mężczyznę, imającego się różnych środków. Po jego śmierci czar wiążący wampira przestanie działać (zabity może też mieć przy sobie jakiś „klucz” do magicznej bariery otaczającej zamek) – niewiasta będzie wolna, ale przede wszystkim głodna. Od tak dawna nie próbowała ludzkiej krwi… Bohaterowie mogą zorientować się, że coś nie gra dokładnie zwiedzając zamek i szczegółowo przepytując kobietę. Na pierwszy rzut oka wszystko potwierdza jej historię, ale bystre postacie mogą mieć kilka wątpliwości.

Inspiracje filmowe

Posted by Maestro On 0 komentarze

Dziś filmoteka – inspiracje do dark fantasy. Co rzuca się w oczy – paradoksalnie nie ma tu żadnych filmów fantasy, nawet tych bardziej mrocznych. Nic nie poradzę – tworząc fabułę do Warhammera, Monastyru czy Midnight myślę o ludziach i ich wzajemnych relacjach, jak najbardziej realistycznie, naturalistycznie. Dopiero potem ubarwiam scenariusz magią, demonami, obcymi rasami, itd. Dlatego w filmowych inspiracjach Dark Fana widnieją „tylko” dramaty historyczne i historyczne filmy przygodowe. Przepadam za filmami fantasy, zwłaszcza tymi dobrymi, ale „Władca Pierścieni”, „Zaklęta w sokoła” czy „Conan barbarzyńca” są dla mnie niewielką inspiracją do tworzenia fabuł przygód rpg…

Dość tłumaczenia się, oto krótka lista obrazów stanowiących dla mnie doskonałe źródło natchnienia.
Kto ich przypadkiem nie widział, niech nie zwleka!


Mój Numer 1
„Ciało i krew” („Flesh & blood”) - znany także jako „Miecz i róża". Obraz z 1985 roku w reżyserii Paula Verhoevena, nieobcego fanom brutalnego kina fantastycznego. Fabuła osadzona jest u schyłku średniowiecza. W tej naturalistycznej, miejscami bardzo ponurej i jakże prawdziwej historii o grupce najemników miesza się w idealnych proporcjach przemoc, seks, humor, romans i akcja. W mojej skromnej opinii występ w tym filmie to najlepsza rola Rutgera Hauera (prowodyra bandy) poza „Blade Runnerem” i „Weekendem u Ostermana”. „Ciało i krew” to kwintesencja dark fantasy, choć bez magii. Mamy tu wszystko: grupę najemników, szlachciankę w opałach, motyw zarazy i oblężenie.
Aha, za muzykę odpowiadał Basil Poledouris – ten od „Conana barbarzyńcy”.

Mój Numer 2
„Ostatnia dolina” („The last valley”) - obraz z 1970 roku. Stary, ale jary! Znów mamy najemników, brutalnych straceńców goniących za prymitywnymi instynktami, którzy chcą przezimować w ustronnej wiosce. Sytuacje bez wyjścia, trudne wybory i iście grecka tragedia. Warhammer pełną gębą plus Michale Caine jako dowódca najemników i Omar Sharif jako stroniący od przemocy medyk.

Mój Numer 3
„Królowa Margot” („La Reine Margot”) premiera 1994 rok – film przede wszystkim (choć nie tylko) francuski. Kino pełne namiętności ze wspaniałą scenografią, kostiumami i genialnym, europejskim aktorstwem. Wszystko dzieje się na dworze Walezjuszy, w rodzie królewskim. Sceny obrazujące noc masakry hugenotów wciskają w fotel a potem jest jeszcze lepiej.

Mój Numer 4
„Imię róży” (“Der Name der Rose”) – międzynarodowa produkcja na podstawie wspaniałej książki Umberto Eco. Mroczna i ponura zagadka mordów popełnianych w dominikańskim klasztorze. Znów mamy naturalizm, dbałość o scenografię i świetne aktorstwo. Każdy pewnie widział, więc nie mam co dodawać. Gotowy scenariusz do Gemini.

Mój Numer 5
„Elżbieta” („Elizabeth: The Virgin Queen”) 1998 rok – pełen przepychu angielski dramat historyczny z genialną rolą Kate Blanchet. Znów mamy dwór, spiski, intrygi, mordy i wojny religijne. Wszystko podane inteligentnie, dopracowane i inspirujące. Uczta dla umysłu i oczu.

Mój Numer 6
„Aguirre, gniew boży” (“Aguirre, der Zorn Gottes”) – niemiecki film Wernera Herzoga. Duszna, ciężka atmosfera obrazu, miejscami powolna narracja, na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, na ten film trzeba mieć odpowiedni nastrój. Warto go jednak zobaczyć. Fabuła opowiada o losach konkwistadora i jego ludzi szukających mitycznego Eldorado w zdradliwych dżunglach Ameryki Południowej. Zazdrość, zdrada, ambicja i inne mroczne elementy w mistrzowskim wykonaniu szalonego i nieokiełznanego Klausa Kinsky’ego.

Mój Numer 7
„Joanna d’Arc” z 1999 roku – czyli Luc Besson i Milla Jovovich na Wojnie Stuletniej. Aktorstwo modelki taki samo jak zawsze, ale reżyserskie wizje dworu pełnego hipokrytów oraz pełnych chaosu i szaleństwa bitew warto zobaczyć. Chociażby dlatego, żeby ocenić, czy to film bardziej francuski czy amerykański. A może udane połączenie obu?

Na koniec dwa filmy mocno odstające od poprzednich.
„Kat” („The Headsman” – 2005 r.)oraz „Konklawe” („The Conclave” – 2006 r.)– pierwszy to międzynarodowa produkcja drugi to obraz kanadyjski, bardzo kameralny, żeby nie powiedzieć teatralny. Z dwóch różnych punktów widzenia (przeciętni ludzie i dostojnicy kościelni) pokazuje surowe, średniowieczne realia. Filmom brakuje trochę do bycia „dobrymi”, ale fanom Warhammera czy Gemini mogłyby się spodobać jako inspiracja...

Zioła i trucizny

Posted by Maestro On 0 komentarze

Substancje roślinne:

- alfunas zioło: skraca czas leczenia ran; lato, jesień, lasy iglaste, smarowanie.
- faxtoryll zioło: leczenie, tamowanie krwi; wiosna, góry, smarowanie.
- gesundheit zioło: leczenie zainfekowanych ran i zakażenia; zima, wiosna, lasy mieszane, smarowanie.
- wilcza jagoda: trutka; jesień, lasy, zjedzenie.
- salwort zioło: pobudza, cuci, otrzeźwia; jesień, zima, lasy mieszane, wdychanie.
- sigmafoil zioło: silnie, ale krótko wzmacnia, potem zmęczenie, uzależnienie; lato, bagna, wdychanie, palenie.
- plamiste ziele: skraca leczenie i dobra na żołądek; wiosna, wzgórza, zjedzenie.
- pajeczy liść: powstrzymuje krwawienie wewnętrzne/ zewnętrzne; lasy, jesień, smarowanie / napar.
- kwaśny list: uśmierza ból, rozjaśnia umysł, pobudza - silnie uzależnia.
- złoziemny korzeń: ślepota; jesień, zima, bagna, zjedzenie, napar.
- tarrabeth; sprowadza długi i twardy sen podczas którego ciało się szybciej leczy; lato, napar.
- waleriana : leczenie ran; wiosna, łąki, napar.
- liście babki: okłady na rany, łąki, lato, jesień, okład.
- pajęczyna z chlebem i śliną - penicylina na rany, okład.
- grobowy korzeń - najgorsza z trucizn, cały rok, ciemne i wilgotne lasy, cmentarze, zjedzenie.
- czarny korzeń; zatrucie, biegunka, osłabienie, omamy, jesień, bagna, napar.
- liście prawdy: otumanienie (do przesłuchań), większa dawka: śmierć; wiosna, jesień, lasy, napar, wdychanie.
- ośli liść: narkotyk, znosi ból, uzależnienie; lato, jesień, lasy, wdychanie, palenie.
- korzeń mandragory: potencja, wigor; cały rok, pod szubienicą; napar.
- skarbojagody: hodowane przez elfy, wzmacniają, odżywcze; wiosna, lato, zjedzenie.
- żywokost: odtrutka na wiele jadów, zioło, lato, jesień, pod lasem, wywar.
- lorassium pęd: regeneracja sił, wzmocnienie, rozgrzanie, dezynfekcja; wiosna, lato, łąki, wypicie, zjedzenie.
- kapelusznik korzeń: pomieszanie zmysłów, znosi ból; jesień, zima, lasy iglaste, napar, zjedzenie.

INNE:
- wywar z liści wierzby i żywokostu: odtrutka i lek na wiele chorób; wywar i wąchanie (inhalacja).
- lubczyk miłosny: żołądek nietoperza, spalone włosy ukochanej, krew lubego; wywar.
- eliksir letargu (pozornej śmierci): czarny korzeń+ośli liść+faxtoryll (proporcje!), letarg k6 godzin.
- ił leczący: błoto rzeczne i sok lorassium, na rany, oparzenia - szybsze leczenie.
- jad ropuchy rogatej: szał, śmierć; wywar, smarowanie/dotyk.
- jad żmii raikwaldzjkiej : paraliż, śmierć, wywar, na broni.


Trucizny

Czas działania

Niewiele trucizn działa natychmiast po podaniu. Wie to każdy kto został ugryziony przez jadowitego węża. Jad musi najpierw wniknąć w głąb organizmu, a dopiero potem wywiera określony skutek. Większość używanych trucizn zaczyna działać po około dwudziestu lub trzydziestu sekundach, więc po dwóch lub trzech rundach. Inne muszą dotrzeć to pewnych określonych miejsc (np. do mózgu), a dopiero potem wywierają na organizm swój wpływ (30-40s). Jady zwierzęce mają bardzo różny czas działania. Istnieją toksyny działające prawie natychmiastowo. W ich przypadku barierą jest jedynie szybkość rozprowadzenia po organizmie, w mechanice gry skutek widoczny jest w następnej rundzie od zakażenia. Przy opisie trucizny, podany jest czas potrzebny na zadziałanie, a także czas utrzymania się efektów.

Wprowadzenie do organizmu

Sposób zaaplikowania często determinuje wybór określonej trucizny. Tak więc toksyny chemiczne mogą być podane w jedzeniu, płynie czy naniesione na ostrze. Do tego kilka rodzajów może przedostać się przez skórę. Jady pochodzenia roślinnego, podobnie, jednak podczas zatruwania broni muszą zostać zagęszczone. Zwierzęce trucizny często nie zadziałają podane w pokarmie gdyż zostaną strawione. Zawsze trzeba więc określić w jakiej formie kupuje się (lub wyrabia) truciznę. Ciekła, półpłynna (do jedzenia) czy stała na ostrza? A może proszek do wtarcia? Żyć nie umierać (a samemu zabijać)!

Składniki

Trucizny kupuje się zwykle w gotowej formie, lecz ktoś może wpaść na pomysł samodzielnego ich wykonania. Potrzebne są do tego odpowiednie składniki. I tak chemiczne specyfiki wymagają całej gamy pierwiastków (do zabijania, zagęszczenia, zamaskowania koloru, wzmocnienia działania, pewnej lepkości i bezpiecznego używania). Składniki takie to w większości dobro nie łatwe do zdobycia. Kupuje się więc na zasadach z podręcznika głównego lecz po wyższej cenie. Inna sprawa to trucizny roślinne i jady zwierzęce. Te trzeba sobie samemu załatwić.

Wywołanie efektu

Trucizna truciźnie nierówna. Każda działa trochę inaczej i z inną mocą. Należy zastanowić się nad efektem i wykonać odpowiednie testy by sprawdzić czy toksyna zadziałała. Standardem jest test wytrzymałości, natomiast modyfikator ustala MG. Należy pamiętać, że na strzałkę do dmuchawki można nanieść jedną dawkę trucizny, na strzałę lub bełt, dwie a na ostrze maksymalnie cztery.

Efekty trucizn

-Nudności - ofiara pod wpływem trucizny nie czuje się dobrze, jej reakcje są spowolnione i ma to wpływ na charakterystykę. Nudności obniżają wszystkie cechy procentowe o 10 a szybkość i siłę o 1. Ewentualnie mistrz gry może dołożyć do tego pewne typowe efekty ostrego zatrucia.
-Otumanienie - ofiara działania trucizny jest bardzo osłabiona. Nie widzi dobrze, nie może zebrać myśli. Utrudnione jest mówienie czy chodzenie. Wszystkie cechy procentowe są zmniejszone o 10, a siła o 1. Otumaniona istota może się poruszać jedynie tempem ostrożnym i nie jest w stanie korzystać z umiejętności takich jak: czuły słuch, bystry wzrok, akrobatyka lub woltyżerka. Inne zablokowane umiejętności- do wyboru mistrza gry. Po otumanieniu, przez k3 godziny występują efekty nudności.
-Omdlenie - ofiara traci przytomność. Może zostać normalnie obudzona, po czym przez k3 godziny odczuwa efekty nudności
-Utrata przytomności - ofiara traci przytomność i nie może zostać normalnie obudzona. Dopiero gdy działanie trucizny dobiegnie końca, przytomność powraca. Przez następne k3 godziny występują efekty otumanienia.
-Paraliż - ofiara jest przytomna jednak nie może się poruszyć ani wydać z siebie głosu. Wszystkie informacje z zewnątrz są przytłumione, a orientacja w przestrzeni mocno ograniczona. Po wyjściu z tego stanu przez k3 godziny mamy do czynienia z otumanieniem.
-Śmierć - na różne sposoby, z powodu zatrzymania akcji serca, utraty oddechu, zniszczenia układu nerwowego... Wyjść z tego stanu można tylko przez pewne nekromanckie praktyki.

Trucizny alchemiczne

Ślinie działające trucizny chemiczne są dobrym sposobem by raz na zawsze uciszyć przeciwnika. Do tego nadają się doskonale. Nie wywietrzeją tak szybko jak jad, a jednocześnie poczynią niesamowite spustoszenia. Mają jednak ogromne wady. Zrobić je może tylko wykwalifikowany alchemik (umiejętności: chemia, metalurgia, warzenie trucizn, wytwarzanie eliksirów- oddzielny test dla każdej). A po drugie w większości przypadków pozostawiają one trwały ślad w zaatakowanym organizmie. Gdy trzeba kogoś zabić niezależnie od kosztów, są niezastąpione, jednak przy wyrafinowanych porwaniach lepszy będzie porządny obuch.

1.) WEDŁUG NOWEGO WZORU IMPERIALNEGO:

Korpus armijny = x brygad > marszałek Polny / feldmarszałek
Brygada = 3 regimenty (3 600 ludzi) > marszałek / regimentarz
Regiment = 2 bataliony (1 200 ludzi) > pułkownik / oberszter
Batalion = 4 kompanie (600 ludzi) / w kawalerii: szwadron > podpułkownik / oberstlejtnant
Kompania = 3 drużyny (150 ludzi) / w kawalerii: rota > kapitan / rotmistrz
Półkompania = 75 ludzi > porucznik / oberlejtnant
Drużyna = 5 dziesiątek (50 ludzi) > lejtnant / podporucznik
Dziesiątka = 10 ludzi > feldfebel / starszy sierżant



2.) WEDŁUG WZORU ESTALIJSKIEGO :

Teon = 3 legiony (10 800 ludzi) > Konetabl
Legion = 10 kohort (3 600 ludzi) > Gan
Kohorta = 3 manipuły (360 ludzi) / w kawalerii: turma > optus
Manipuł = 2 centurie (120 ludzi) / w kawalerii: dekuria > dekurion
Centuria = 3 kliny (60 ludzi) / w kawalerii: kopia > centurion
Klin = 20 ludzi.


3.) WEDŁUG WZORU KISLEVSKIEGO :

Armia > Hetman
Wielopułk = 3 pułki (3 000 ludzi) > Nadtysiecznik
Pułk = 10 setek > tysięcznik / w jeździe: chorągiew = 10 sotni (1000 konnych) > chorąży
[ nadsetnik / podchorąży]
Setka = 10 dziesiątek > setnik / w jeździe: sotnia (100 konnych) > setnik
Dziesiątka > dziesiętnik

Medycy

Znów odnieśmy się do historii średniowiecza.

Medyków / cyrulików było w miastach dość dużo, z dzisiejszego punktu widzenia marni z nich byli lekarze. Nie wymagano dyplomów, nie pytano o studia. Leczył, kto chciał, jeśli tylko znalazł pacjentów, a ci byli łatwowierni i naiwni, bo niewykształceni. Wystarczała im fama, że ktoś dobrze leczy. Wierzyli więc cudotwórcom, szarlatanom. Oczywiście można było znaleźć lekarzy z prawdziwego zdarzenia, lecz raczej tylko w większych miastach lub dworach magnatów. Często porady lekarskiej udzielali aptekarze. Doradzali jakich używać lekarstw. Niestety, zdarzało się, że polecali najdroższe, a nie najskuteczniejsze. Było też sporo lekarzy zakonnych. Wiara w pomoc Boga i cześć dla zakonników sprawiała, że cieszyli się oni dużą popularnością. Lekarzami zostawali także kaci. Wbrew pozorom mogli pochwalić się liczną klientelą.
Ale największą rolę mieli chyba domorośli cyrulicy, którzy dużo chorób widzieli i leczyli tradycyjnymi i najprostszymi środkami. Takich lekarzy było wielu wśród starych wojskowych, którzy zwłaszcza co do ran i stłuczeń musieli mieć doświadczenie. Nawet zamożniejsi korzystali z takich doradców, wzywając dyplomowanych (i drogich) medyków dopiero, gdy wszystkie inne środki zawiodły.


Apteki


Apteki występowały tylko w większych miastach i przedstawiały niezłe źródło dochodów. Aptekarze trudnili się nie tylko sprzedażą lekarstw. często stanowili groźną konkurencję dla kupców, zwłaszcza korzennych. Aptekarz dawnego typu wyrabiał czy sprowadzał rozmaite towary, które wymagały wiadomości technicznych. Sprzedawał korzenie zagraniczne, perfumy, kadzidło, pieprz, krokus, cynamon, migdały, kasztany i cukier. Często w swoim laboratorium oprócz rozmaitych maści i pastylek wyrabiał także świece, wódki, lecznicze i mniej zdrowiu pomocne. Bywało, że i wina w aptece sprzedawano. Ale obok tych zajęć aptekarz mógł trudnić się również i cukiernictwem. Klientela, częściej po specjalne wódki, niż po lekarstwa przychodząca żądała czegoś do przegryzienia.
Obok aptek miejskich istniały jeszcze klasztorne. Przeważnie służyły one potrzebom ludności cierpiącej, która szukała w klasztorach nie tylko pociechy duchowej, ale też porady w wielu sprawach życiowych i pomocy w razie nieszczęścia i choroby. Zwykle apteki klasztorne wydawały leki darmo, ubogim czy bogatym, ale zdarzało się, że klasztor traktował aptekę jako niezłe źródło dochodów.


Lekarstwa

Poziomowi umiejętności lekarskich odpowiadały lekarstwa. Skoro wśród lekarzy dość było szarlatanów, to nie dziw, że i środki apteczne bywały bardzo rozmaite. Wielką popularnością cieszył się bezoar. Była to stwardniała wydzielina osadzająca się w kiszkach koziorożca. Środek ten do medycyny wprowadzili Arabowie. Bezoar był zawsze bardzo kosztowny. Fałszowano go dość często, co jednak nie wpływało na skuteczność terapii.
Driakiew, cudowne antidotum na różne choroby, przede wszystkim na zatrucia, jest odwiecznym lekarstwem. Jest to środek bardzo skomplikowany, złożony z kilkudziesięciu części, wśród których jad żmii odgrywa naczelną rolę. Cena driakwi była dość wysoka. Najlepsze driakwie sprowadzano z Bretonii i Tilei. W większości wypadków używano rozmaitych naśladownictw i fałszerstw, zwłaszcza, że kupowano ją często od wędrownych olejkarzy. Z czasem driakiew stała się oznaczeniem kosztownej maści w ogóle.
Wysoko ceniono kopyto łosia, pierścień wyrobiony z jego rogu miał chronić od padaczki i bólu głowy. Skóra tura i żubra była używana przez kobiety ciężarne przeciwko poronieniu. Często im droższe było lekarstwo i czym z dalszych stron pochodziło, tym większą przypisywano mu skuteczność. Jednak najpopularniejszym lekarstwem był chleb ugnieciony z pajęczyną, stosowany przy wszelkich ranach.


Wody lecznicze


Wśród warstw zamożniejszych popularne były wyjazdy do wód leczniczych. Podróżowano np. do sadzawki w Carlsbad, z której woda miał pomagać na oczy. Za cudowne uznawano przede wszystkim źródła wyróżniające się czymś osobliwym: wonią, smakiem, wyglądem. Na ziemiach Rzeszy było takich wód dużo. Sigmarstadt, znany był ze źródeł siarczanych i cieplic.

Kilka słów o podróżach na podstawie realiów średniowiecza i renesansu.

Drogi

Choć trudno w to uwierzyć, drogi w dawnych czasach były znacznie gorszej jakości niż obecnie... Oczywiście nie mówię o traktach rzymskich, tylko o gościńcach wydeptywanych w średniowieczu. To na nim się wzorujemy w naszym dark fantasy. Wyobraźcie sobie rozległą, słabo zaludnioną krainę, gdzie na niezmierzonych obszarach królują puszcze, bagna i pogórza w stanie pierwotnym. W wielu okolicach nie ma potrzeby budowania utwardzonych dróg, gdyż utrzymuje się słaby kontakt z innymi ziemiami, gdzie indziej trudności techniczne były zbyt wielkie.

W średniowieczu drogi oznaczano rozmaicie. Najczęstszym znakiem przydrożnym był kopiec, na który każdy podróżny był zobowiązany rzucić kamień lub gałąź, aby znak podtrzymać. Istniała tradycja, że końskie czaszki rzucone niby od niechcenia lub wieszane na gałęziach oznaczały szlaki złodziejskie. Na lepiej utrzymanych drogach znajdowały się czasem słupy milowe, znaczące odległość, lub krzyże kamienne, w tym samym celu stawiane.

Największą zmorą podróżnych były oczywiście błota. Jesienią i wiosną większość dróg była nieprzejezdna. Aby rozwiązać ten problem budowano groble lub tez kładziono pokotem pnie drzewne, tworząc jakby most na grząskim terenie. Kto w dalszą czy też bardziej grząską drogę wybierał, ten musiał się liczyć z ugrzęźnięciem w błocie. Zabierano więc liczą asystę , aby w razie wypadku mieć natychmiastową pomoc. Bywało też, że i w samej stolicy powóz ugrzązł w błocie i hajducy musieli ratować pana czy tez jego konie.


Brody i mosty

Zwykle drogi prowadziły do dogodnej przeprawy przez rzekę tzn. brodu, mostu, przeprawy. Brody były specjalnie oznaczone. Podczas przejazdu przez bród zanurzano powozy tak, że woda wlewała się do środka. Gdy dno było kiepskie, lub gdy woda była zbyt głęboka wrzucano w rzekę ścięte pnie, aby w ten sposób podnieć lub utwardzić dno. Nie była to łatwa przeprawa, stąd też każda rzeka po drodze oznaczała dłuższy postój. Kronikarze wspominali o podstępnym przestawianiu oznaczeń brodu, w skutek czego nieprzyjacielskie wojsko tonęło w głębinach. Tam gdzie rzeka była zbyt głęboka stawiano przewozy. Przewóz polegał na przeprawieniu na drugi brzeg za pomocą promu lub szerokiego statku. Oczywiście, za przeprawę należało zapłacić. Przewoźnik miał prawo pobierać opłaty, w zamian za co ciążył na nim obowiązek utrzymania promu, narzędzi żeglarskich i odpowiedniego personelu. "Przewóz" rozwijał się często w samodzielną osadę.

Mosty były w bardzo złym stanie. Uchwały sejmowe pozwalały na większych mostach pobierać opłaty, zobowiązując się tym samym do ich należytego utrzymania, reszta była na łasce boskiej i fantazji pańskiej. Dla przykładu można podać dzieje mostu na Stirze pod Wurtbad. Szybko nadwerężyła go powódź, a potem lody zerwały. Później stawiano jedynie krótkotrwałe mosty dla doraźnych potrzeb jak np. elekcje. Jeżeli tak było z mostem stołeczny, to trudno się dziwić, że na prowincji nie było lepiej.


Podróże wodne

Bardzo ważne znaczenie ma komunikacja wodna. Korzystano z łódek i statków, a także sań gdy woda zamarzała. Podróż rzeką była największym udogodnieniem w transporcie towarów. Przebić się przez błota z ciężkim ładunkiem podczas roztopów lub obfitego deszczu było niepodobieństwem.

Jednym z największych statków rzecznych była szkuta. Była budowana płasko, w kształcie zbliżonym do łodzi, z tyłu miała budę będącą schronieniem właściciela statku lub szypra, miała żagle. Do obsługi było wymaganych 16 - 20 flisów. Szkutami przewożono głównie zboże. Marynarze spali po prostu na ziarnie. Używano też lekko zmodyfikowanych szkut do transportu pasażerskiego. Komiega, inna łódź rzeczna, była statkiem czworogrannengo kształtu, bez masztu, obsługiwanym przez 9 - 11 flisów. Statek ten był używany także na małych dopływach Reiku, ponieważ miał małe zanurzenie i schodził dalej niż ciężka szkuta. Komiega była jednorazowego użytku. W Marienborgu sprzedawano ją na rozbiórkę, a załoga wracała piechotą. Analogicznie zbudowane były mniejsze komiaski i zupełnie małe komiązeczki. Mniejsze od szkut i komieg były dubasy. Załogę stanowiło 8 - 14 ludzi. Formą zbliżone do szkuty. Używane głównie na ziemiach Kislevu.
Galar, podobnie jak komiega, był jednorazowego użytku. Tranportowano nim towary w dół rzeki. Był to statek bezżaglowy, posiadał kształt wydłużonego prostokąta. Rufa i dziób były lekko wzniesione ku górze. Na rufie znajdował się ster umocowany sworzniem do budy szyprowskiej. Obsługę galaru stanowiło 6-8 flisaków, z których jeden obsługiwał ster, a pozostali wiosła. Posiadał szeroką i mało wygiętą ku górze dziobnicę. Przy pełnym załadunku wystawał ponad wodę zaledwie kilkanaście centymetrów. Łatwo osiadał na mieliźnie, czy na innych przeszkodach.

Z mniejszych łodzi znane są lichtany, używane do pomocy przy większych statkach. Baty były używane głównie do przewozu ludzi. Jednorazowo mogły zabrać do 12 osób. Najprymitywniejszymi stateczkami były czółna wyrzeźbione z jednego pnia drzewa.
Na rzekach kozackich i orczych używane były inne statki. Największym był bajdak, duża łódź jednomasztowa, o prostych bokach i plaskiem dnie, o nieco zwężonym przodzie. Bajdak był kryty cienkimi deskami, z kajutą na rufie. Popychano go wiosłami lub też długimi żerdziami. Bajdaki były używane przez Kozaków do awanturniczych wypraw na dorzecze Urskoj. Służyły poza tym do przewozu towarów.
Osobną grupą pojazdów wodnych były tratwy, a więc okrąglaki zbite lub związane razem i tworzące w ten sposób jakby pomosty. Używane do transportu drzewa, które się w tratwy zbija, a następnie można na nich przewozić ludzi lub towary.
Komunikacja wodna natrafiała jednak na poważne przeszkody. Zależna była od stanu rzeki i dobrej woli nadbrzeżnych ziemian. Nie prowadzono żadnych regularnych prac nad uspławnieniem rzek. Ziemianin uważał rzekę za swoją własność, a więc mógł obcych żeglarzy traktować jak intruzów. Jeśli zaś chciał postawić na rzece młyn czy groblę, to czynił to bez wahań, nie przejmując się, że utrudnia czy uniemożliwia spław. Nie było na to rady. Musiano czasem wyładować towar przed groblą i przeciągnąć statki brzegiem. Czasami nawet podejmowano się rozkopania grobli i naprawienia jej po przepłynięciu. Takie utrudnianie ruchu było zakazane przez prawo, ale nie było to respektowane.

Życie w średniowiecznych miastach regulowały dwa główne urzędy - wójt i rada. Początkowo w rękach wójta spoczywała cała władza. On był sądem, organizował obronę miasta. Z racji urzędu był człowiekiem zamożnym - przysługiwała mu szósta część czynszów, opłaty z kramów i jatek (rzeźni), miał prawo bez cła wozić towary po całym terenie księstwa, do jego kasy spływała jedna trzecia dochodów sądowych. Wójt musiał wywodzić się z pospólstwa (tzn. nie mógł być szlachcicem, co w praktyce oznaczało zazwyczaj bogatego kupca, biedacy i biedni czeladnicy nie mieli żadnych szans na objęcie tego urzędu) oraz nie mógł wchodzić w skład rady. Musiał też posiadać obywatelstwo danego miasta - a uzyskanie obywatelstwa dla osoby nie urodzonej w nim było znacznym problemem.

Jednym z podstawowych zadań wójta było sądownictwo - zarówno na terenie miasta, jak i obszarów podmiejskich. U jego boku funkcjonowała ława złożona z siedmiu członków (tzw. ławników). Posiedzenie sądu było swoistym rytuałem. Sędziowie nie mogli sądzić na czczo, mieli siedzieć bez płaszczy ani broni, z głową nakrytą, ale nie zasłaniając twarzy. Po wysłuchaniu stron ławnicy "zmawiali się", następnie starszy (nie był to najstarszy członek rady, ale tylko honorowe wyróżnienie) referował osąd wójtowi, który odpowiadał wtedy: "Panowie sądzą, a ja z nimi". Jedynie drobne sprawy (nie wymagające świadków) wójt mógł rozsądzać sam - w innych przypadkach musiał uciekać się do osądu ławy. Po orzeczeniu wyroku sędziowie myli ręce w specjalnie do tego celu przeznaczonej misy. Nie oznaczało to bynajmniej "umywania rąk", ale było elementem rytuału kończącym posiedzenie.

Splendor i bogactwo urzędu wójta "kłuło w oczy" bogatych mieszkańców miasta. Stopniowo więc jego uprawnienia przejmowała rada. Liczba osób wchodzących w jej skład zmieniała się od sześciu do dwudziestu czterech. Pierwotnie (tj. we wcześniejszym średniowieczu) rajcy urzędowali rok. Połowa z nich miała wywodzić się z kupców, połowa z cechów. Wybory były bardzo kosztowną imprezą - dbano, by rzecz wyglądała okazale. W przypadku kupców oni sami pokrywali wszelkie wydatki, w przypadku rzemieślników - wspomagały ich czasami ich cechy. Wyprawiano z tej okazji wielką ucztę na ratuszu - zdarzało się, że bywał na niej nawet król.

Rada była organem administracyjnym, skarbowym, policyjnym, a z czasem także sądowniczym. Jako że mogła ogłaszać edykty, była także w pewnym stopniu organem prawodawczym. Na barkach rady spoczywała troska o mieszkańców, o ich zdrowie, opiekę nad słabszymi, ochronę obywateli przed wyzyskiem i nieuczciwością. Rada miała "o pospolitym dobrze radzić, pospolitą rzecz pomnażać, szkodom zabiegać, spory wszczęte ugadzać i rozsądzać wedle najwyższego rozumu i baczenia swego, opatrować, aby drogość jedzenia i picia w mieście nie była. Przekupnie, którzy by przeciw pospolitej uchwale wykraczali, karać. Rozterków w mieście nie dopuszczać. Sierot i wdów uciśnienia w niesprawiedliwości bronić, gier szkodliwych i nieuczciwych jako kart, kostek i innych, które by się ni godziły, zabraniać."** Osoby przeznaczone do takich zadań musiały się odznaczać nieskazitelnością, nie mogli kłamać, zdradzać tajemnic miejskich itp. W życiu jednak jak to w życiu - nie zawsze rajcy byli nieskazitelni; zdarzały się nawet bezczelne kradzieże z kasy miejskiej.

Początkowo wszyscy członkowie rady było sobie równi, później wyodrębnił się spośród nich jeden, zwany burmistrzem. Burmistrz stał się przewodniczącym rady, nosił oznakę swej godności: pierścień, zasiada na honorowym miejscu, poza bezpiecznymi komnatami ratusza towarzyszy mu czteroosobowa gwardia. To on jednak na pierwszym miejscu ponosił odpowiedzialność za działania rady.

W tym, co już napisałem, można dostrzec pewną sprzeczność - wójt ma władzę sądowniczą, ale rada "spory wszczęte ugadza i rozsądza". Kto więc powinien sądzić np. niesfornych awanturników wszczynających burdy w karczmie? Otóż sprawy cywilne i karne rozsądzał wójt, natomiast sprawy handlowo-targowe i naruszenia statutów - rada. Oczywiście sąd miejski nie mógł powoływać przed swe oblicze szlachty - ta podlegała jurysdykcji sądu ziemskiego.

Kary stosowane w średniowieczu były brutalne i okrutne. Zamykania do lochu nie praktykowano, a areszt stosowano tylko w celach śledczych. Kary przewidywane przez prawo magdeburskie dzielono na ciężkie - "na gardle i ręce" - oraz lekkie, ośmieszające. Powszechne były tortury jako środek mający na celu wydobycie zeznań. "Od mąk" zwolnieni byli duchowni, dzieci, kobiety brzemienne i starcy. Kary "na gardle i ręce" stosowano za najcięższe zbrodnie: morderstwo, rozbój, gwałt, czary, herezję, fałszowanie monet, kradzież. Przewidywano w takich wypadkach szubienicę, ścięcie, spalenie, wplatanie w koło (dla zainteresowanych: polegało to na łamaniu rąk i nóg w kilku miejscach drewnianą pałką, a następnie przeplatanie ich przez szprychy koła), ćwiartowanie lub wbicie na pal. Lżejsze przewinienia karano obcięciem ręki, języka, uszu, piętnowaniem na twarzy. Egzekucje wykonywano publicznie na rynku - była to swego rodzaju rozrywka dla plebsu. Kary ośmieszające to zazwyczaj obwożenie na ośle, noszenie kamienia lub psa dookoła rynku. Popularne były także wygnania - na rok i dzień, dwa lata, dziesięć lat lub na "sto lat i dzień".

Mieszkańcy miasta średniowiecznego

Ludność podległa prawu magdeburskiemu była dosyć zróżnicowana społecznie. Najważniejszą warstwę stanowił patrycjat. Jako najmożniejsi i najbardziej wpływowi sprawowali rządy w mieście. Niechętnie patrzyło na to pospólstwo złożone z uboższych kupców i rzemieślników, teoretycznie posiadający pełne prawa obywatelskie, w praktyce jednak mający o wiele mniejsze znaczenie i mniejszy udział w kierowaniu miastem. Ludzie najubożsi, żyjący z pracy najemnej, z dorywczych zajęć, z żebractwa, służba, czeladnicy itp., słowem biedota miejska, nie mieli oczywiście zbyt wielu praw. W czasie zarazy chętnie wyrzucano ich z miasta, w czasie spokojnym ograniczano ich swobodę surowymi zakazami. Specjalne prawo obejmuje prostytutki (zwane kokotami, swawolnymi paniami czy nierządnicami). Miasto utrzymywało dla swych kurtyzan domy; gdy pojawiają się wahania, czy wyrzucić nierządnice z miasta, nie znajduje to poparcia duchowieństwa. Motywowane było to potrzebą wybierania mniejszego zła. W tym wypadku lepsze jest tolerowanie nierządu niż rozpusty i cudzołóstwa. Kurtyzany uczestniczyły w uroczystościach miejskich, a nawet otrzymywały oficjalne upominki w dni świąteczne.

Ruchliwe w dzień ulice pustoszały po zmierzchu, mieszkańcy kładli się wcześnie, uzależnieni od dziennego światła. W nocy nie było zbyt bezpiecznie. Na odgłos dzwonu wieczornego strażnicy nocni odbierali na ratuszu rozkazy od kapitana, a następnie rozchodzili się do swoich dzielnic i czuwali aż do wschodu słońca. Pod żadnym pozorem nie wolno im było sypiać w domu ani podejmować innych zajęć. Mimo to zdarzały się rozboje i kradzieże. Nieliczni przechodnie poruszali się zaopatrzeni w latarnie - nie było żadnego stałego oświetlenia, natomiast dużo wybojów, kałuży i błota. Nieporządek na ulicy był stałym elementem średniowiecznych miast. Próbowano to zmienić kładąc drewniany lub kamienny (raczej w bogatych miastach) bruk, ale w mokre dni i tak wszyscy grzęźli w głębokich bajorach wody i nieczystości.

Z sieni wszystkich domów wypływała zużyta woda i mydliny, spływały do biegnącego środkiem ulicy rynsztoku. Zbierał on również wodę z rynien, wystających sporo poza krawędzie dachów. W kilku miejscach miasta znajdowały się studnie, budowano także sieć wodociągów. Montowano je z drewnianych rur, woda wlewała się do dużych beczek (tzw. rząpi), z których mieszkańcy mogli czerpać wodę do woli (podobnie jak ze studni), ponieważ czysta wciąż napływała. Każdy mieszkaniec miasta mógł sobie na własny koszt doprowadzić wodociąg do domu, korzystali z tego przede wszystkim piwowarzy i łaziebnicy. Opłaty za użytkowanie wodociągów stanowiły niemałą część przychodów miasta.

W średniowiecznym mieście dbano o higienę. Z łaźni korzystali wszyscy, ceny nie były wygórowane, istniały też kąpiele bezpłatne. Miasto płaciło za kąpiele swoim funkcjonariuszom, bogatsi i bardziej miłosierni mieszczanie fundowali kąpiele dla ubogich. Członkowie cechów mieli ustawowo nakazane kąpać się co dwa tygodnie. W łaźni, oprócz kąpieli można było skorzystać z innych atrakcji: ostrzyc się, ogolić, a także skorzystać z zabiegów medycznych takich jak: puszczanie krwi, opatrywanie ran, usunięcie zęba czy stawianie baniek (o to zresztą cech łaziebników kłócił się z cechem cyrulików, gdyż ci pierwsi wykonywali w ten sposób prace drugich, odbierając im część zarobków). Dobrze urządzona łaźnia miała charakter klubu towarzyskiego. Można było w niej zjeść coś, napić się, a nawet urządzić zabawę z muzyką - na takie zbytki krzywo jednak patrzyła rada.

Średniowieczny mieszczanin pracował na parterze swego domu, a mieszkał na piętrze. Na dole kamienicy mieściły się warsztaty, sklepy, pracownie. Na górze znajdowała się duża sala, z której wiodą drzwi do innych pomieszczeń - pokoi frontowych, kuchni, sypialni. Czasami od strony dziedzińca domu umieszczano schody prowadzące na piętro. W domach bogatych mieszczan komnaty przedstawiały się bardziej okazale. Sufity były ozdabiane płaskorzeźbami, duże, dwu- lub trójdzielne okna ozdobnie wykończano. Podłogę często układano w szachownicę z kolorowych flizów. Ściany, dla ocieplenia, okładano drewnem, a w zamożnych domach - kobiercami. Różnice w bogactwie mieszczan widać było także w wyposażeniu wnętrz. Ubodzy mieli tylko podstawowe sprzęty - łóżko zbite z desek, ławę, stołek, skrzynie na ubrania i sprzęty domowe. Ludzie zamożniejsi meblowali się staranniej - wokół ścian biegły wyściełane ławy, stały ciężkie, rzeźbione stołki i stoły, pod ścianami wygodne szafy (zwłaszcza cenione w całej Europie wyroby stolarzy gdańskich). Łoża miały baldachimy, zarzucone były poduchami i piernatami. Mieszkańcy dbali też o oświetlenie. Poza ogniem w kominku izby oświetlały świece łojowe lub też, w momentach bardziej uroczystych, woskowe, umieszczane w bogatych świecznikach. O wiele tańszym sposobem oświetlania były kaganki, dające raczej mizerny płomyk. Sztuczne światło nie odgrywało jednak dużej roli - życie toczyło się za dnia. Jedynie zimą potrzebowano do pracy źródeł światła.

Średniowieczna moda była dosyć malownicza. Żywe kolory nosiła raczej bogatsza i wyżej postawiona część społeczeństwa. Ubożsi trzymali się naturalnego koloru wełny, płótna czy sukna (tj. tkaniny bure i w odcieniach szarości). Ten rodzaj materiału był najbardziej popularny wśród plebsu. Można było zaopatrzyć się w niedrogie sukno krajowej produkcji, jak również w sprowadzane z Czech, Flandrii a nawet z Anglii. Ulubionymi kolorami średniowiecznego miasta był szkarłat, zieleń i błękit. Czasami spotyka się także złoto i intensywną czerwień. Kolor czarny zarezerwowano dla duchowieństwa i ludzi nauki, natomiast żółty był kolorem błaznów i kobiet lekkich obyczajów. Zróżnicowany był też krój odzieży. Rzemieślnicy, na przykład, ubierali się w kubraki do połowy ud, wycięte kaftany, obcisłe spodnie. Nosi się także różnokolorowe nogawice, czasami w kolorowe pasy lub szachownicę. Bardzo popularne było ozdabianie odzieży wszelkimi tasiemkami, guzami, pętlami, sprzączkami i zapinkami. Płaszcze spinano pod szyją dwoma guzami łączonymi taśmą lub ozdobną agrafą. Imponująca jest też ilość krojów obuwia. Wyrabiano ciżmy płytkie, sznurowane, zapinane na rzemyki z klamerkami, z miękką cholewką, obuwie odsłaniające palce, do konnej jazdy itd.

Mieszczanie odżywiali się zazwyczaj dość starannie i obficie. Jadano zazwyczaj dwa razy dziennie: w południe i wieczorem. Posiłki były ciężkie i składały się z kilku dań. Średniowieczne dieta opiera się głównie na wyrobach mącznych. Mamy więc aż dziewięć głównych rodzajów pieczywa: chleb żytni zwyczajny, chleb czarny i biały, suchary. Pieczywo pszenne to bułki, obarzanki, rogale, precle, placki smażone lub pieczone. Do wypieków dodawano mak lub ser, a na święta wypiekano ciasta na jajkach i maśle z dodatkiem miodu. Drugim filarem żywienia były wszelkiego rodzaju kasze: jaglana, jęczmienna, zaspica. Na wytworniejsze przyjęcia podawano mannę, wyrabianą z owoców pewnego gatunku traw. Jeśli chodzi o jarzyny, nie jest do końca prawdą, że przywiozła je dopiero królowa Bona. Owszem, w czasie jej panowania pojawił się np. kalafior, ale i wcześniej jadano różnorakie warzywa. I tak najpopularniejszy był groch (ze względu na cenę), później kapusta, cebula, pietruszka, marchewka, rzodkiewki, rzepa, pasternak, buraki i grzyby. Kapustę spożywano w wielu odmianach: białą, czerwoną, brukselkę, oprócz tego kapustę kwaszono oraz wykorzystywano kapuściane pędy. Oprócz tego jadano owoce: śliwki, orzechy, jabłka, gruszki, poziomki, jagody, czereśnie i wiśnie. Sprowadzano także (do bogatych domów) figi, rodzynki czy migdały.

Mięso to głównie wieprzowina oraz ptactwo - jadane na bogatych stołach. Ubodzy mieszczanie nabywali gorsze części: wnętrzności, serca, nogi. Mięso najczęściej pieczono, czasami gotowano lub duszono, zaprawiano ostrymi sosami. Sporządzano także wędliny: szynki, kiełbasy, kaszanki. W jadłospisach występowało też dużo ryb: suszonych, wędzonych, solonych, smażonych na oleju oraz gotowanych z pietruszką. Spożywano też dużo nabiału i jaj.

Wino nie było napojem popularnym, spożywało się je raczej w chwilach uroczystych. Powszechnie pija się jednak piwo: dla ochłody latem lub grzane zimą, w polewkach oraz sosach. Czeladź w warsztatach miała zapewnioną pewną ilość piwa, a w razie jego braku przysługiwał ekwiwalent pieniężny. Produkcja piwa była bardzo rozwinięta - browar znajdował się niemal na co drugiej ulicy.

Ustalanie cen w Średniowieczu nie było sprawą prostą. W obiegu była duża ilość monet, a ich wartość często się zmieniała. W trosce o uniknięcie nieporozumień ustalono też jednolite miary. Płyny mierzono na beczki, kufy lub baryłki, Towary sypkie sprzedawana na ćwiertnie, korce, inne rzeczy ważono - na cetnary, kamienie, funty i uncje.

Interesów rzemieślników strzegą cechy. Ta instytucja pełni bardzo rozległe i skomplikowane funkcje. Jako przymusowe zrzeszenie rzemieślników, cech normuje produkcję, kontroluje jakość wyrobów, ogranicza konkurencję, dba o zbyt. Opiekuje się także swoimi członkami w razie choroby lub wypadków, troszczy się o rodziny, stanowi pierwszą instancję sądową.

Rzemieślnikom nie wolno wytwarzać ponad ustalone normy, istnieją też limity co do ilości warsztatów oraz liczebności uczniów i czeladników. Zazwyczaj obowiązuje zasada, "aby każdy mistrz na tym rzemiośle więcej nie chował, jeno dwóch towarzyszów, a dwu chłopców albo uczniów". Regulacjom podlega także dopływ towarów na rynek. Garncarze, na przykład, mogą dostarczyć na targ tygodniowy tylko 12 koszy garnków każdy, mydlarze - nie więcej niż piętnaście kamieni mydła. Ograniczona jest także sprzedaż dzienna - ten kto sprzeda określoną ilość towaru, musi zakończyć handel w tym dniu. Sam sklep wyglądał inaczej niż dzisiaj. W jednoizbowym pomieszczeniu składowano towar, który wykładano na ladzie okiennej. Okno to otwierało się na ulicę. Klienci nie wchodzili więc do środka, lecz oglądali i kupowali towar prosto z ulicy. Kontroli towarów dokonują wyznaczeni do tego członkowie cechu - tzw. cechmistrze. Funkcja ta nie dawała żadnych zysków, była raczej wyróżnieniem dla zasłużonych rzemieślników. Jeśli cechmistrze zakwalifikują jakiś towar jako nie nadający się do użytku, podlega on konfiskacie, a jego wytwórca karany jest grzywną. Za pierwszym razem pozwalano poprawić robotę, za drugim karano srożej, a za trzecim razem wyganiano z miasta. W ten sam sposób kontrolowano też karczmy - jakość i ilość serwowanych trunków i potraw.

Mieszczańska rodzina średniowieczna była fundamentem stabilizacji. Od obcych starających się o obywatelstwo wymagano ożenku, stawiano ten sam warunek mistrzowi cechowemu. Przyjście na świat potomka witane było z radością, urządzano uroczyste przyjęcie dla krewnych. Pierwsze lata dziecko spędzało pod opieką matki, pierwsze kształcenie zapewniały szkółki parafialne lub klasztorne oraz warsztat rzemieślniczy, do którego wysyłano dziecko. Terminatora, mimo niewielu lat, wcale nie traktowano ulgowo, musiał pracować na równi z innymi zatrudnionymi czeladnikami.

Wolny czas mieszczanie spędzają na rozrywkach. Najbardziej popularną jest zabawa w gospodzie, picie z towarzyszami, gra w kości lub w karty. W Średniowieczu istniały już karczmy mające swoją stałą klientelę. Mamy więc karczmy studenckie, kupieckie czy odwiedzane przez członków poszczególnych cechów. Pito dużo, wszczynano wiele burd.

Ulubiona rozrywką, źle widzianą przez władze świeckie i duchowne, była gra w kości. Grają wszyscy i wszystkim się tego zakazuje. Za wysokie zakłady (powyżej jednego wiardunka) płaci się czterokrotnie wyższą karę (tj. cztery razy wysokość zakładu). W kości gra się w karczmach, jednak ludność miasta często wylega bawić się na ulice, gdy odbywa się jakaś uroczystość państwowa lub kościelna, okazją do zabawy są także święta cechowe. Mieszczanie najczęściej wtedy tańczą i śpiewają, odbywają się kolorowe korowody, zabawy, pojawiają się żonglerzy, akrobaci, połykacze ognia, treserzy niedźwiedzi, zabawy przy ogniach trwają do rana.


ZAGROŻENIA
Ogromnym zagrożeniem (większym nawet niż wojny i najazdy) dla średniowiecznego miasta były pożary - wobec tego władze starały się im zapobiegać. Nakazywano wylepiać kominy gliną, każdy właściciel domu musiał posiadać środki ratownicze: drabiny, wodę i sporą ilość piasku. Edykty przewidywały wygnanie z miasta za ucieczkę przed ogniem, jeśli uciekający nikogo nie powiadomił o pożarze. Nakaz ratowania obowiązywał wszystkich. Pierwszych trzech, którzy przybyli na miejsce pożaru, otrzymywali nagrodę, mieli jednak przybyć z pełnymi wody beczkami i innym sprzętem ratowniczym - inaczej groziła kara.

Innym niebezpieczeństwem, którego bardzo bali się ówcześni ludzie były plagi chorób. W czasie zarazy miasto ulegało ogromnym przeobrażeniom: pustoszało, kto mógł uciekał. Na posterunku musiał trwać burmistrz, czasami zostawała część rajców. Zamykano łaźnie (wierzono, że niektóre choroby, np. syfylis, przenoszą się wskutek kąpieli w łaźniach), gospody, zakazywano wszelkich publicznych zgromadzeń - czasami nawet wygłaszania kazań. Zmarłych chowano poza murami miasta, a w ich domach deskami zabijano wejście. Mieszkańcom takich siedzib władze dostarczały żywności, ale nie pozwalano im wyjść, tylko od czasu do czasu przychodził grabarz w pytając "czy jest coś do zabrania". Jako, że medycyna stała na niskim poziomie, najlepszym sposobem na zarazę było po prostu przeczekać.

W średniowieczu apteki pełniły odmienna funkcję niż dzisiaj, rozróżniano lekarstwa i rzeczy apteczne. Do tych drugich zaliczano różnego rodzaju słodycze, wina, korzenie, mydła, świece, wosk, w aptece można było się napić pokrzepiającego lub orzeźwiającego trunku. Lekarstwa miały dość osobliwe pochodzenie: proszki wężowe czy ropusze, maści wężowe.

Swoistą miarą potęgi i znaczenia politycznego miasta stanowiły jego mury obronne. Były one wysokie, a ich grubość zmieniała się w zależności od wysokości - im wyżej tym cieniej. Bramy znajdowały się w wieżach zwieńczonych blankami. Od strony miasta zamykały je ciężkie dębowe wrota, od zewnątrz natomiast zabezpieczeniem była ciężka dębowa krata okuta żelazem. Odrzwia zamykano zawsze na noc, nawet w czasie pokoju. Zamykanie sygnalizowano biciem w dzwony, aby mieszczanie zdążyli wrócić, a przybysze opuść miasto. Spóźnionym nie otwierano, za wyjątkiem szczególnych okoliczności. Często pod murami powstawały gospody dla spóźnialskich, ale zdarzało się, że co bardziej zapalczywi usilnie się dobijali i wszczynali burdy, co zazwyczaj kończyło się interwencją straży miejskiej. Oprócz bram, w murach znajdowała się pewna ilość furtek, wybitych zazwyczaj dla wygody właścicieli domów. Te przejścia bywały czasami "kością niezgody" pomiędzy właścicielami domów, do których prowadziły, a radą, obawiającą się poważnego zmniejszenia obronności miasta. W czasie oblężenia mieszczanie mieli więc obowiązek zamurowania takich wyjść.

Dla zwiększenia obronności miasta często otaczano fosą, głęboką na ok. 3-4 metry i szeroką na 6-8 metrów. Fosą puszczano zazwyczaj wody rzeki. Rzadko zdarzało się, by trzeba było napełniać fosę w inny sposób, jako że miasta budowano w pobliżu wody bieżącej. Oczywiście fosa uniemożliwiała budowanie wspomnianych furtek w murach.

Każdy cech miał przydzielony odcinek murów do obrony. Wszyscy obywatele musieli, w razie niebezpieczeństwa, uczestniczyć w obronie miasta, jednak potrzebny ekwipunek miał zapewnić sobie we własnym zakresie. O zbliżającym się niebezpieczeństwie ostrzegał trębacz stacjonujący na najwyższej wieży miasta. Dawał on także sygnał do otwarcia i zamknięcia bram o świcie i zmierzchu.