Dark Fantasy Role Play

mroczne mięcho ku czci Melpomeny złożone w ofierze

  • .
    - Witaj! Poniżej znajdziesz pomysły na przygody, scenariusze rpg, generatory i opowiadania w klimatach fantasy - wszystko (poza poezją i scenariuszami do Gemini rpg) autorstwa Maestro, choć często inspirowane różnymi źródłami. Fani systemów Warhammer, Monastyr, Gemini, Warlock!, Cień Władcy Demonów, D&D, Veasen czy Symbaroum i innych światów RPG powinni znaleźć tu coś dla siebie. Szczególnie chciałbym pomóc początkującym Mistrzom Gry. Nie szukajcie tu rzeczy, które szybko się dezaktualizują. To ma być źródło konkretnych inspiracji do sesji gier fabularnych z niewielkim dodatkiem teorii rpg. Krwiste mięcho role playing.

Życie w średniowiecznych miastach regulowały dwa główne urzędy - wójt i rada. Początkowo w rękach wójta spoczywała cała władza. On był sądem, organizował obronę miasta. Z racji urzędu był człowiekiem zamożnym - przysługiwała mu szósta część czynszów, opłaty z kramów i jatek (rzeźni), miał prawo bez cła wozić towary po całym terenie księstwa, do jego kasy spływała jedna trzecia dochodów sądowych. Wójt musiał wywodzić się z pospólstwa (tzn. nie mógł być szlachcicem, co w praktyce oznaczało zazwyczaj bogatego kupca, biedacy i biedni czeladnicy nie mieli żadnych szans na objęcie tego urzędu) oraz nie mógł wchodzić w skład rady. Musiał też posiadać obywatelstwo danego miasta - a uzyskanie obywatelstwa dla osoby nie urodzonej w nim było znacznym problemem.

Jednym z podstawowych zadań wójta było sądownictwo - zarówno na terenie miasta, jak i obszarów podmiejskich. U jego boku funkcjonowała ława złożona z siedmiu członków (tzw. ławników). Posiedzenie sądu było swoistym rytuałem. Sędziowie nie mogli sądzić na czczo, mieli siedzieć bez płaszczy ani broni, z głową nakrytą, ale nie zasłaniając twarzy. Po wysłuchaniu stron ławnicy "zmawiali się", następnie starszy (nie był to najstarszy członek rady, ale tylko honorowe wyróżnienie) referował osąd wójtowi, który odpowiadał wtedy: "Panowie sądzą, a ja z nimi". Jedynie drobne sprawy (nie wymagające świadków) wójt mógł rozsądzać sam - w innych przypadkach musiał uciekać się do osądu ławy. Po orzeczeniu wyroku sędziowie myli ręce w specjalnie do tego celu przeznaczonej misy. Nie oznaczało to bynajmniej "umywania rąk", ale było elementem rytuału kończącym posiedzenie.

Splendor i bogactwo urzędu wójta "kłuło w oczy" bogatych mieszkańców miasta. Stopniowo więc jego uprawnienia przejmowała rada. Liczba osób wchodzących w jej skład zmieniała się od sześciu do dwudziestu czterech. Pierwotnie (tj. we wcześniejszym średniowieczu) rajcy urzędowali rok. Połowa z nich miała wywodzić się z kupców, połowa z cechów. Wybory były bardzo kosztowną imprezą - dbano, by rzecz wyglądała okazale. W przypadku kupców oni sami pokrywali wszelkie wydatki, w przypadku rzemieślników - wspomagały ich czasami ich cechy. Wyprawiano z tej okazji wielką ucztę na ratuszu - zdarzało się, że bywał na niej nawet król.

Rada była organem administracyjnym, skarbowym, policyjnym, a z czasem także sądowniczym. Jako że mogła ogłaszać edykty, była także w pewnym stopniu organem prawodawczym. Na barkach rady spoczywała troska o mieszkańców, o ich zdrowie, opiekę nad słabszymi, ochronę obywateli przed wyzyskiem i nieuczciwością. Rada miała "o pospolitym dobrze radzić, pospolitą rzecz pomnażać, szkodom zabiegać, spory wszczęte ugadzać i rozsądzać wedle najwyższego rozumu i baczenia swego, opatrować, aby drogość jedzenia i picia w mieście nie była. Przekupnie, którzy by przeciw pospolitej uchwale wykraczali, karać. Rozterków w mieście nie dopuszczać. Sierot i wdów uciśnienia w niesprawiedliwości bronić, gier szkodliwych i nieuczciwych jako kart, kostek i innych, które by się ni godziły, zabraniać."** Osoby przeznaczone do takich zadań musiały się odznaczać nieskazitelnością, nie mogli kłamać, zdradzać tajemnic miejskich itp. W życiu jednak jak to w życiu - nie zawsze rajcy byli nieskazitelni; zdarzały się nawet bezczelne kradzieże z kasy miejskiej.

Początkowo wszyscy członkowie rady było sobie równi, później wyodrębnił się spośród nich jeden, zwany burmistrzem. Burmistrz stał się przewodniczącym rady, nosił oznakę swej godności: pierścień, zasiada na honorowym miejscu, poza bezpiecznymi komnatami ratusza towarzyszy mu czteroosobowa gwardia. To on jednak na pierwszym miejscu ponosił odpowiedzialność za działania rady.

W tym, co już napisałem, można dostrzec pewną sprzeczność - wójt ma władzę sądowniczą, ale rada "spory wszczęte ugadza i rozsądza". Kto więc powinien sądzić np. niesfornych awanturników wszczynających burdy w karczmie? Otóż sprawy cywilne i karne rozsądzał wójt, natomiast sprawy handlowo-targowe i naruszenia statutów - rada. Oczywiście sąd miejski nie mógł powoływać przed swe oblicze szlachty - ta podlegała jurysdykcji sądu ziemskiego.

Kary stosowane w średniowieczu były brutalne i okrutne. Zamykania do lochu nie praktykowano, a areszt stosowano tylko w celach śledczych. Kary przewidywane przez prawo magdeburskie dzielono na ciężkie - "na gardle i ręce" - oraz lekkie, ośmieszające. Powszechne były tortury jako środek mający na celu wydobycie zeznań. "Od mąk" zwolnieni byli duchowni, dzieci, kobiety brzemienne i starcy. Kary "na gardle i ręce" stosowano za najcięższe zbrodnie: morderstwo, rozbój, gwałt, czary, herezję, fałszowanie monet, kradzież. Przewidywano w takich wypadkach szubienicę, ścięcie, spalenie, wplatanie w koło (dla zainteresowanych: polegało to na łamaniu rąk i nóg w kilku miejscach drewnianą pałką, a następnie przeplatanie ich przez szprychy koła), ćwiartowanie lub wbicie na pal. Lżejsze przewinienia karano obcięciem ręki, języka, uszu, piętnowaniem na twarzy. Egzekucje wykonywano publicznie na rynku - była to swego rodzaju rozrywka dla plebsu. Kary ośmieszające to zazwyczaj obwożenie na ośle, noszenie kamienia lub psa dookoła rynku. Popularne były także wygnania - na rok i dzień, dwa lata, dziesięć lat lub na "sto lat i dzień".

Mieszkańcy miasta średniowiecznego

Ludność podległa prawu magdeburskiemu była dosyć zróżnicowana społecznie. Najważniejszą warstwę stanowił patrycjat. Jako najmożniejsi i najbardziej wpływowi sprawowali rządy w mieście. Niechętnie patrzyło na to pospólstwo złożone z uboższych kupców i rzemieślników, teoretycznie posiadający pełne prawa obywatelskie, w praktyce jednak mający o wiele mniejsze znaczenie i mniejszy udział w kierowaniu miastem. Ludzie najubożsi, żyjący z pracy najemnej, z dorywczych zajęć, z żebractwa, służba, czeladnicy itp., słowem biedota miejska, nie mieli oczywiście zbyt wielu praw. W czasie zarazy chętnie wyrzucano ich z miasta, w czasie spokojnym ograniczano ich swobodę surowymi zakazami. Specjalne prawo obejmuje prostytutki (zwane kokotami, swawolnymi paniami czy nierządnicami). Miasto utrzymywało dla swych kurtyzan domy; gdy pojawiają się wahania, czy wyrzucić nierządnice z miasta, nie znajduje to poparcia duchowieństwa. Motywowane było to potrzebą wybierania mniejszego zła. W tym wypadku lepsze jest tolerowanie nierządu niż rozpusty i cudzołóstwa. Kurtyzany uczestniczyły w uroczystościach miejskich, a nawet otrzymywały oficjalne upominki w dni świąteczne.

Ruchliwe w dzień ulice pustoszały po zmierzchu, mieszkańcy kładli się wcześnie, uzależnieni od dziennego światła. W nocy nie było zbyt bezpiecznie. Na odgłos dzwonu wieczornego strażnicy nocni odbierali na ratuszu rozkazy od kapitana, a następnie rozchodzili się do swoich dzielnic i czuwali aż do wschodu słońca. Pod żadnym pozorem nie wolno im było sypiać w domu ani podejmować innych zajęć. Mimo to zdarzały się rozboje i kradzieże. Nieliczni przechodnie poruszali się zaopatrzeni w latarnie - nie było żadnego stałego oświetlenia, natomiast dużo wybojów, kałuży i błota. Nieporządek na ulicy był stałym elementem średniowiecznych miast. Próbowano to zmienić kładąc drewniany lub kamienny (raczej w bogatych miastach) bruk, ale w mokre dni i tak wszyscy grzęźli w głębokich bajorach wody i nieczystości.

Z sieni wszystkich domów wypływała zużyta woda i mydliny, spływały do biegnącego środkiem ulicy rynsztoku. Zbierał on również wodę z rynien, wystających sporo poza krawędzie dachów. W kilku miejscach miasta znajdowały się studnie, budowano także sieć wodociągów. Montowano je z drewnianych rur, woda wlewała się do dużych beczek (tzw. rząpi), z których mieszkańcy mogli czerpać wodę do woli (podobnie jak ze studni), ponieważ czysta wciąż napływała. Każdy mieszkaniec miasta mógł sobie na własny koszt doprowadzić wodociąg do domu, korzystali z tego przede wszystkim piwowarzy i łaziebnicy. Opłaty za użytkowanie wodociągów stanowiły niemałą część przychodów miasta.

W średniowiecznym mieście dbano o higienę. Z łaźni korzystali wszyscy, ceny nie były wygórowane, istniały też kąpiele bezpłatne. Miasto płaciło za kąpiele swoim funkcjonariuszom, bogatsi i bardziej miłosierni mieszczanie fundowali kąpiele dla ubogich. Członkowie cechów mieli ustawowo nakazane kąpać się co dwa tygodnie. W łaźni, oprócz kąpieli można było skorzystać z innych atrakcji: ostrzyc się, ogolić, a także skorzystać z zabiegów medycznych takich jak: puszczanie krwi, opatrywanie ran, usunięcie zęba czy stawianie baniek (o to zresztą cech łaziebników kłócił się z cechem cyrulików, gdyż ci pierwsi wykonywali w ten sposób prace drugich, odbierając im część zarobków). Dobrze urządzona łaźnia miała charakter klubu towarzyskiego. Można było w niej zjeść coś, napić się, a nawet urządzić zabawę z muzyką - na takie zbytki krzywo jednak patrzyła rada.

Średniowieczny mieszczanin pracował na parterze swego domu, a mieszkał na piętrze. Na dole kamienicy mieściły się warsztaty, sklepy, pracownie. Na górze znajdowała się duża sala, z której wiodą drzwi do innych pomieszczeń - pokoi frontowych, kuchni, sypialni. Czasami od strony dziedzińca domu umieszczano schody prowadzące na piętro. W domach bogatych mieszczan komnaty przedstawiały się bardziej okazale. Sufity były ozdabiane płaskorzeźbami, duże, dwu- lub trójdzielne okna ozdobnie wykończano. Podłogę często układano w szachownicę z kolorowych flizów. Ściany, dla ocieplenia, okładano drewnem, a w zamożnych domach - kobiercami. Różnice w bogactwie mieszczan widać było także w wyposażeniu wnętrz. Ubodzy mieli tylko podstawowe sprzęty - łóżko zbite z desek, ławę, stołek, skrzynie na ubrania i sprzęty domowe. Ludzie zamożniejsi meblowali się staranniej - wokół ścian biegły wyściełane ławy, stały ciężkie, rzeźbione stołki i stoły, pod ścianami wygodne szafy (zwłaszcza cenione w całej Europie wyroby stolarzy gdańskich). Łoża miały baldachimy, zarzucone były poduchami i piernatami. Mieszkańcy dbali też o oświetlenie. Poza ogniem w kominku izby oświetlały świece łojowe lub też, w momentach bardziej uroczystych, woskowe, umieszczane w bogatych świecznikach. O wiele tańszym sposobem oświetlania były kaganki, dające raczej mizerny płomyk. Sztuczne światło nie odgrywało jednak dużej roli - życie toczyło się za dnia. Jedynie zimą potrzebowano do pracy źródeł światła.

Średniowieczna moda była dosyć malownicza. Żywe kolory nosiła raczej bogatsza i wyżej postawiona część społeczeństwa. Ubożsi trzymali się naturalnego koloru wełny, płótna czy sukna (tj. tkaniny bure i w odcieniach szarości). Ten rodzaj materiału był najbardziej popularny wśród plebsu. Można było zaopatrzyć się w niedrogie sukno krajowej produkcji, jak również w sprowadzane z Czech, Flandrii a nawet z Anglii. Ulubionymi kolorami średniowiecznego miasta był szkarłat, zieleń i błękit. Czasami spotyka się także złoto i intensywną czerwień. Kolor czarny zarezerwowano dla duchowieństwa i ludzi nauki, natomiast żółty był kolorem błaznów i kobiet lekkich obyczajów. Zróżnicowany był też krój odzieży. Rzemieślnicy, na przykład, ubierali się w kubraki do połowy ud, wycięte kaftany, obcisłe spodnie. Nosi się także różnokolorowe nogawice, czasami w kolorowe pasy lub szachownicę. Bardzo popularne było ozdabianie odzieży wszelkimi tasiemkami, guzami, pętlami, sprzączkami i zapinkami. Płaszcze spinano pod szyją dwoma guzami łączonymi taśmą lub ozdobną agrafą. Imponująca jest też ilość krojów obuwia. Wyrabiano ciżmy płytkie, sznurowane, zapinane na rzemyki z klamerkami, z miękką cholewką, obuwie odsłaniające palce, do konnej jazdy itd.

Mieszczanie odżywiali się zazwyczaj dość starannie i obficie. Jadano zazwyczaj dwa razy dziennie: w południe i wieczorem. Posiłki były ciężkie i składały się z kilku dań. Średniowieczne dieta opiera się głównie na wyrobach mącznych. Mamy więc aż dziewięć głównych rodzajów pieczywa: chleb żytni zwyczajny, chleb czarny i biały, suchary. Pieczywo pszenne to bułki, obarzanki, rogale, precle, placki smażone lub pieczone. Do wypieków dodawano mak lub ser, a na święta wypiekano ciasta na jajkach i maśle z dodatkiem miodu. Drugim filarem żywienia były wszelkiego rodzaju kasze: jaglana, jęczmienna, zaspica. Na wytworniejsze przyjęcia podawano mannę, wyrabianą z owoców pewnego gatunku traw. Jeśli chodzi o jarzyny, nie jest do końca prawdą, że przywiozła je dopiero królowa Bona. Owszem, w czasie jej panowania pojawił się np. kalafior, ale i wcześniej jadano różnorakie warzywa. I tak najpopularniejszy był groch (ze względu na cenę), później kapusta, cebula, pietruszka, marchewka, rzodkiewki, rzepa, pasternak, buraki i grzyby. Kapustę spożywano w wielu odmianach: białą, czerwoną, brukselkę, oprócz tego kapustę kwaszono oraz wykorzystywano kapuściane pędy. Oprócz tego jadano owoce: śliwki, orzechy, jabłka, gruszki, poziomki, jagody, czereśnie i wiśnie. Sprowadzano także (do bogatych domów) figi, rodzynki czy migdały.

Mięso to głównie wieprzowina oraz ptactwo - jadane na bogatych stołach. Ubodzy mieszczanie nabywali gorsze części: wnętrzności, serca, nogi. Mięso najczęściej pieczono, czasami gotowano lub duszono, zaprawiano ostrymi sosami. Sporządzano także wędliny: szynki, kiełbasy, kaszanki. W jadłospisach występowało też dużo ryb: suszonych, wędzonych, solonych, smażonych na oleju oraz gotowanych z pietruszką. Spożywano też dużo nabiału i jaj.

Wino nie było napojem popularnym, spożywało się je raczej w chwilach uroczystych. Powszechnie pija się jednak piwo: dla ochłody latem lub grzane zimą, w polewkach oraz sosach. Czeladź w warsztatach miała zapewnioną pewną ilość piwa, a w razie jego braku przysługiwał ekwiwalent pieniężny. Produkcja piwa była bardzo rozwinięta - browar znajdował się niemal na co drugiej ulicy.

Ustalanie cen w Średniowieczu nie było sprawą prostą. W obiegu była duża ilość monet, a ich wartość często się zmieniała. W trosce o uniknięcie nieporozumień ustalono też jednolite miary. Płyny mierzono na beczki, kufy lub baryłki, Towary sypkie sprzedawana na ćwiertnie, korce, inne rzeczy ważono - na cetnary, kamienie, funty i uncje.

Interesów rzemieślników strzegą cechy. Ta instytucja pełni bardzo rozległe i skomplikowane funkcje. Jako przymusowe zrzeszenie rzemieślników, cech normuje produkcję, kontroluje jakość wyrobów, ogranicza konkurencję, dba o zbyt. Opiekuje się także swoimi członkami w razie choroby lub wypadków, troszczy się o rodziny, stanowi pierwszą instancję sądową.

Rzemieślnikom nie wolno wytwarzać ponad ustalone normy, istnieją też limity co do ilości warsztatów oraz liczebności uczniów i czeladników. Zazwyczaj obowiązuje zasada, "aby każdy mistrz na tym rzemiośle więcej nie chował, jeno dwóch towarzyszów, a dwu chłopców albo uczniów". Regulacjom podlega także dopływ towarów na rynek. Garncarze, na przykład, mogą dostarczyć na targ tygodniowy tylko 12 koszy garnków każdy, mydlarze - nie więcej niż piętnaście kamieni mydła. Ograniczona jest także sprzedaż dzienna - ten kto sprzeda określoną ilość towaru, musi zakończyć handel w tym dniu. Sam sklep wyglądał inaczej niż dzisiaj. W jednoizbowym pomieszczeniu składowano towar, który wykładano na ladzie okiennej. Okno to otwierało się na ulicę. Klienci nie wchodzili więc do środka, lecz oglądali i kupowali towar prosto z ulicy. Kontroli towarów dokonują wyznaczeni do tego członkowie cechu - tzw. cechmistrze. Funkcja ta nie dawała żadnych zysków, była raczej wyróżnieniem dla zasłużonych rzemieślników. Jeśli cechmistrze zakwalifikują jakiś towar jako nie nadający się do użytku, podlega on konfiskacie, a jego wytwórca karany jest grzywną. Za pierwszym razem pozwalano poprawić robotę, za drugim karano srożej, a za trzecim razem wyganiano z miasta. W ten sam sposób kontrolowano też karczmy - jakość i ilość serwowanych trunków i potraw.

Mieszczańska rodzina średniowieczna była fundamentem stabilizacji. Od obcych starających się o obywatelstwo wymagano ożenku, stawiano ten sam warunek mistrzowi cechowemu. Przyjście na świat potomka witane było z radością, urządzano uroczyste przyjęcie dla krewnych. Pierwsze lata dziecko spędzało pod opieką matki, pierwsze kształcenie zapewniały szkółki parafialne lub klasztorne oraz warsztat rzemieślniczy, do którego wysyłano dziecko. Terminatora, mimo niewielu lat, wcale nie traktowano ulgowo, musiał pracować na równi z innymi zatrudnionymi czeladnikami.

Wolny czas mieszczanie spędzają na rozrywkach. Najbardziej popularną jest zabawa w gospodzie, picie z towarzyszami, gra w kości lub w karty. W Średniowieczu istniały już karczmy mające swoją stałą klientelę. Mamy więc karczmy studenckie, kupieckie czy odwiedzane przez członków poszczególnych cechów. Pito dużo, wszczynano wiele burd.

Ulubiona rozrywką, źle widzianą przez władze świeckie i duchowne, była gra w kości. Grają wszyscy i wszystkim się tego zakazuje. Za wysokie zakłady (powyżej jednego wiardunka) płaci się czterokrotnie wyższą karę (tj. cztery razy wysokość zakładu). W kości gra się w karczmach, jednak ludność miasta często wylega bawić się na ulice, gdy odbywa się jakaś uroczystość państwowa lub kościelna, okazją do zabawy są także święta cechowe. Mieszczanie najczęściej wtedy tańczą i śpiewają, odbywają się kolorowe korowody, zabawy, pojawiają się żonglerzy, akrobaci, połykacze ognia, treserzy niedźwiedzi, zabawy przy ogniach trwają do rana.


ZAGROŻENIA
Ogromnym zagrożeniem (większym nawet niż wojny i najazdy) dla średniowiecznego miasta były pożary - wobec tego władze starały się im zapobiegać. Nakazywano wylepiać kominy gliną, każdy właściciel domu musiał posiadać środki ratownicze: drabiny, wodę i sporą ilość piasku. Edykty przewidywały wygnanie z miasta za ucieczkę przed ogniem, jeśli uciekający nikogo nie powiadomił o pożarze. Nakaz ratowania obowiązywał wszystkich. Pierwszych trzech, którzy przybyli na miejsce pożaru, otrzymywali nagrodę, mieli jednak przybyć z pełnymi wody beczkami i innym sprzętem ratowniczym - inaczej groziła kara.

Innym niebezpieczeństwem, którego bardzo bali się ówcześni ludzie były plagi chorób. W czasie zarazy miasto ulegało ogromnym przeobrażeniom: pustoszało, kto mógł uciekał. Na posterunku musiał trwać burmistrz, czasami zostawała część rajców. Zamykano łaźnie (wierzono, że niektóre choroby, np. syfylis, przenoszą się wskutek kąpieli w łaźniach), gospody, zakazywano wszelkich publicznych zgromadzeń - czasami nawet wygłaszania kazań. Zmarłych chowano poza murami miasta, a w ich domach deskami zabijano wejście. Mieszkańcom takich siedzib władze dostarczały żywności, ale nie pozwalano im wyjść, tylko od czasu do czasu przychodził grabarz w pytając "czy jest coś do zabrania". Jako, że medycyna stała na niskim poziomie, najlepszym sposobem na zarazę było po prostu przeczekać.

W średniowieczu apteki pełniły odmienna funkcję niż dzisiaj, rozróżniano lekarstwa i rzeczy apteczne. Do tych drugich zaliczano różnego rodzaju słodycze, wina, korzenie, mydła, świece, wosk, w aptece można było się napić pokrzepiającego lub orzeźwiającego trunku. Lekarstwa miały dość osobliwe pochodzenie: proszki wężowe czy ropusze, maści wężowe.

Swoistą miarą potęgi i znaczenia politycznego miasta stanowiły jego mury obronne. Były one wysokie, a ich grubość zmieniała się w zależności od wysokości - im wyżej tym cieniej. Bramy znajdowały się w wieżach zwieńczonych blankami. Od strony miasta zamykały je ciężkie dębowe wrota, od zewnątrz natomiast zabezpieczeniem była ciężka dębowa krata okuta żelazem. Odrzwia zamykano zawsze na noc, nawet w czasie pokoju. Zamykanie sygnalizowano biciem w dzwony, aby mieszczanie zdążyli wrócić, a przybysze opuść miasto. Spóźnionym nie otwierano, za wyjątkiem szczególnych okoliczności. Często pod murami powstawały gospody dla spóźnialskich, ale zdarzało się, że co bardziej zapalczywi usilnie się dobijali i wszczynali burdy, co zazwyczaj kończyło się interwencją straży miejskiej. Oprócz bram, w murach znajdowała się pewna ilość furtek, wybitych zazwyczaj dla wygody właścicieli domów. Te przejścia bywały czasami "kością niezgody" pomiędzy właścicielami domów, do których prowadziły, a radą, obawiającą się poważnego zmniejszenia obronności miasta. W czasie oblężenia mieszczanie mieli więc obowiązek zamurowania takich wyjść.

Dla zwiększenia obronności miasta często otaczano fosą, głęboką na ok. 3-4 metry i szeroką na 6-8 metrów. Fosą puszczano zazwyczaj wody rzeki. Rzadko zdarzało się, by trzeba było napełniać fosę w inny sposób, jako że miasta budowano w pobliżu wody bieżącej. Oczywiście fosa uniemożliwiała budowanie wspomnianych furtek w murach.

Każdy cech miał przydzielony odcinek murów do obrony. Wszyscy obywatele musieli, w razie niebezpieczeństwa, uczestniczyć w obronie miasta, jednak potrzebny ekwipunek miał zapewnić sobie we własnym zakresie. O zbliżającym się niebezpieczeństwie ostrzegał trębacz stacjonujący na najwyższej wieży miasta. Dawał on także sygnał do otwarcia i zamknięcia bram o świcie i zmierzchu.

Categories:

3 Response for the "Życie w mieście średniowiecznym"

  1. deailon says:

    Ciekawy tekst. Z pierwszą częścią polemizowałbym w prawie każdym akapicie (nie chodzi tu tylko o proste "zależy gdzie i kiedy"). Pozwolę sobie tylko na trzy generalne uwagi.
    Po pierwsze dla miasta niezwykle ważny był jego właściciel. Pamiętać trzeba, że akcja kolonizacyjna - w kolejnych falach przechodząca przez Europę - opierała się o kontrakty między zasadźca lub grupą organizatorów miasta oraz władcą: królem, księciem biskupem czy rycerzem. Tenże pan-właściciel zawsze ingerował w życie miasta. Ściągał czynsze, wpływał na sądy, walczył z radą wspierając wójta lub z wójtem, przekupiony przez radę. Póki to odległy władca, jak król czy możnowładca z monarszego dworu, to pół biedy. Ale jeśli miasto należało do biskupa, który w nim miał swoja katedrę lub rycerza dbającego o swoje interesy, awantury były na porządku dziennym. Pisać o tym mógłbym długo, ale pozostawię resztę wyobraźni czytelnika.
    Druga sprawa to Rada. Dużo tu bym mógł wskazać miejsc, w których się nie mogę zgodzić. Przede wszystkim mam zastrzeżenia co do opisu jej składu. Tu można powiedzieć prosto: w każdym mieście było inaczej, ale pewne ogólne tendencje da się wskazać. Potrafiła liczyć i stu członków. Czasem były tez dwie. Równowaga między patrycjatem (bogatymi handlarzami) a przedstawicielami cechów w zasadzie nigdy nie istniała. Jeżeli już się pojawiała, była wynikiem walki rzemieślników o swoje prawa.
    Po trzecie w końcu to, co zwykle nazywamy miastem średniowiecznym (zwłaszcza późnośredniowiecznym), to zwykle luźny związek kilku organizmów, które miały własne władze, wójtów i cechy. To co teraz mamy za dzielnice miast, kiedyś była samodzielnymi jednostkami. Nie mowie tu tylko o jurydykach. Gdańsk składał się z bodaj 5 czy 6 miast, Kraków z 3 (Kraków właściwy Kleparz i Kazimierz), a Warszawa płonęła tak często, ze nie wiemy dokładnie :) (choć Nowe Miasto i Mariensztat to właśnie takie samodzielne miasteczka). Te zrośnięte ze sobą miasta raz walczyły raz współpracowały, ale napięcia miedzy nimi zawsze dawało się wychwycić.
    Nie dawaj mi nawet zaczynać o cechach i mendykantach...
    Podsumowując: jeżeli sądzicie, że intrygi i brudne rozgrywki to domena dworów i szlachty, zastanówcie się jak cudownym ich polem są takie podzielone, wewnętrznie skłócone, zrośnięte ze sobą i układające się z właścicielem miasta

    Jedna uwaga techniczna: wybierz jeden czas (teraźniejszy albo przeszły) i w nim pisz całość.
    No i system dodawania komentarzy macie taki średni raczej.

  2. Maestro says:

    Wielkie dzięki za merytoryczny komentarz. Bardzo mi się przyda! Wiem, mechanizm komentowania nieciekawy, ale to cena za template. Postaram się z tym coś zrobić...
    Mam nadzieję, że będziesz tu zaglądał częściej!

  3. Kamulec says:

    Zabrakło zaakcentowania jednej rzeczy. Wg Życia miasta średniowiecznego (Henryk Samsonowicz) standardem dla mieszczanina był raczej ciemny strych i skrzynia wykorzystywana jako łóżko. Opis o warsztacie na parterze pasuje, ale do właściciela warsztatu.

    Ogółem - bardzo ciekawy i przydatny tekst.