Od
zdobycia Winterfell minęły ponad dwa tygodnie. Oddział Cristiana Borga nie
wrócił, podobnie jak konny goniec wysłany po Wullów. Wróciły za to wrony.
Zjawiły się wkrótce po rozwianiu ostatnich słupów smolistego dymu ze stosów
palonych zwłok. Nieprzyjemny swąd trupów wsiąkł w szare mury Winterfell, ale na
całym terenie twierdzy nie ostały się żadne niepogrzebane ciała, co uspokoiło
sir Eryka i Muchę. Wielkie hałdy poczerniałych kości szybko pokrył całun szronu
i śniegu, wiatr roznosił prochy poległych i gwizdał w zębach blank. Szara Kompania,
z dużą pomocą górskich klanów, umocniła się w obrębie wewnętrznego zamku,
obejmującego donżon i Wielką Komnatę. Kompanioni nie mieli czasu na nudę.
Najpierw grabież i palenie zwłok, potem musztra, kopanie i maskowanie pułapek na
południowym przedpolu twierdzy, kolejne ćwiczenia i wieczorne integracje,
skutecznie wypełniały senny zimowy czas. Wojna została gdzieś daleko. Żołądki
były pełne, stopy suche.
Przygodę
zaczęliśmy od długiej, rubasznej i osobistej rozmowy postaci przy śniadaniu. Henzi
„Mucha” postanowił się ożenić z Petrą, byłą służką lady Dustin i poprosił
Kapitana o przeprowadzenie stosownego rytuału w obrządku Hexogi. Nowa religia
zaczęła odgrywać coraz większe znaczenie w Kompanii i fabule przygód. Jak
wymyślił Khaki (grający sir Eryka), Hexoga jest boginią rozwagi i sprawiedliwości.
Nakazuje swoim wyznawcom zawsze dociekać prawdy - nawet kosztem litery prawa i
innych zasad. Sprzeciwia się tyranii tak samo jak przestępstwu. Jej wyznawcy
walczą z niegodziwością, zakłamaniem i kłamstwem w każdej postaci. Aby zostać
członkiem kultu należy „wyznać prawdę”: zdradzić najbardziej skrywany sekret,
największą zbrodnię, największy wstyd. Ową „Prawdę” przekazuje się kapłanowi,
który zapisuje wszystkie wyznania w Księdze Kłamstw.
Szarzy
Bracia chcieli posłuchać o Hexodze i jej prawach. Ślub Muchy i Petry (która
przystała na małżeństwo dopiero wówczas, gdy sir Eryk odrzucił jej względy) był
dobrą okazją. Kapitan, mieniący się „Rycerzem Hexogi” pełnił rolę kapłana do
momentu, kiedy nie przekazał tej funkcji Henzi’emu. Nowożeńcy wyznali sobie i
sir Erykowi swoje sekrety, Mucha jako kapłan musiał wypowiedzieć swoją
tajemnicę wobec wszystkich. Przyznał się do tchórzostwa - opuszczenia swojej
rodziny i przyjaciół w potrzebie, kiedy jego cyrkowy tabor został napadnięty. Paladyn
i nowy kapłan Hexogi intensywnie zaangażowali się w krzewienie nowej wiary wśród
braci. Tymczasem Kell „Niedźwiedź” oraz Virion mocno się od niej dystansowali,
nie wchodząc jednak (na razie?) w spór z przyjaciółmi.
Virion
wraz z Jednorękim wytrwale szkolili ludzi. Wszystkim braciom rozdano po jednej
sztuce broni ze smoczego szkła, reszta obsydianu czekała w skrzyni, obok
zapasów żywności zgromadzonych w piwnicach Wielkiej Siedziby. Starożytny róg
sygnałowy zawieszono w sepcie. Mucha, zaznający miodowego miesiąca w ramionach
Petry, nie mógł się doczekać, aby zadąć w tajemniczy instrument. Kell prowadził
codzienne obserwacje na skrzydłach mewy, koordynował też wysyłanie oddziałów
zwiadowczych w najbliższą okolicę.
List
od Jorelli Mormont, wysłany krukiem z Niedźwiedziej Wyspy, zaskoczył
wszystkich. Dziewczyna pisała o niespokojnych wodach Lodowej Zatoki, o martwych
stworach w wodzie i na wybrzeżu, o setkach dzikich przekraczających Most
Czaszek na zachodnim krańcu Muru. Kiedy dowiedzieli się o tym górale, wielu
postanowiło natychmiast ruszyć do domów, aby dopilnować bezpiecznego dotarcia
bliskich do Winterfell.
Tu
zaczęły się kłopoty. Bohaterowie nie chcieli pozbywać się „siły żywej” i na
różne sposoby przekonywali klanowych wojowników do pozostania. Tłumaczyli i
grozili. Doszło do scysji z Torrenem Liddle’m, klanowy naczelnik wziął się za
łeb z Virionem, ale zostali rozdzieleni nim komuś stała się krzywda. Górale chcieli
też nieco obsydianowej broni, ale BG twardo odmawiali. Trudno powiedzieć, jak
by się zakończyła cała sytuacja (sir Eryk rozważał pojedynek z Torrenem!),
gdyby nie respekt klanów wobec, nielicznej już przecież, Szarej Kompanii i
grupy braci z kuszami w pobliżu. Koniec końców w Winterfell z Kompanią zostało
120 górali, w tym aż 50 Liddlów, niepewnych, czy zostaną wpuszczeni z powrotem.
Razem z nowymi rekrutami i weteranami sir Eryk dysponował ponad 170 sprawnymi
zbrojnymi. Trzy dni później stan osobowy się zmienił.
Mrok zjawił się tego wieczora wcześniej. Za wcześnie. Nagle nienaturalna ciemność zagarnęła Winterfell zionąc upiornym mrozem. Pozbawionym wiatru, odbierającym dech i odwagę, martwym ostrym chłodem; kłującym w piersiach i oczach pierwotnym zimnem zamrażającym i kruszącym dusze. Powietrze, noc i sama przestrzeń zdawały się zamarzać, w jednej chwili zlodowaciały proporce, zaś duszące zwoje chłodu owinęły się wokół Wielkiej Siedziby, w której schronili się bohaterowie. Trąbki wzywały wszystkich do bezpiecznych, ciepłych, bronionych budynków, ale nie wszyscy zdążyli. Po chwili nie było nikogo na tyle odważnego i wytrzymałego, aby zdecydował by się wyjść na zewnątrz, w otchłań i pustkę, w której gasły gwiazdy. Zimno wlało się w serca ludzi, wraz z nim zakradły się strach i bezradność. Ogień kominków, kaganków i pochodni nie dawał prawie ciepła, tylko mdłe, mizerne światło, podkreślające blade, przerażone oblicza kompanionów.
Mrok zjawił się tego wieczora wcześniej. Za wcześnie. Nagle nienaturalna ciemność zagarnęła Winterfell zionąc upiornym mrozem. Pozbawionym wiatru, odbierającym dech i odwagę, martwym ostrym chłodem; kłującym w piersiach i oczach pierwotnym zimnem zamrażającym i kruszącym dusze. Powietrze, noc i sama przestrzeń zdawały się zamarzać, w jednej chwili zlodowaciały proporce, zaś duszące zwoje chłodu owinęły się wokół Wielkiej Siedziby, w której schronili się bohaterowie. Trąbki wzywały wszystkich do bezpiecznych, ciepłych, bronionych budynków, ale nie wszyscy zdążyli. Po chwili nie było nikogo na tyle odważnego i wytrzymałego, aby zdecydował by się wyjść na zewnątrz, w otchłań i pustkę, w której gasły gwiazdy. Zimno wlało się w serca ludzi, wraz z nim zakradły się strach i bezradność. Ogień kominków, kaganków i pochodni nie dawał prawie ciepła, tylko mdłe, mizerne światło, podkreślające blade, przerażone oblicza kompanionów.
Szara
Kompania przetrwała jednak tą bardzo długą, pełną strachów, noc, choć pod jej koniec, jakąś godzinę przed świtem, Kell i
Virion musieli siłą budzić przyjaciół z paraliżującego snu, przedsionka
śmierci. Kiedy zły ziąb minął, a na wschodzie zamajaczyła poświata poranka, bohaterowie poprowadzili wycieczkę z donżonu i
zetknęli się z martwymi, choć wciąż chodzącymi, towarzyszami broni – kilkunastoma nieszczęśnikami,
którzy nie zdążyli schronić się przed zimnem. Coś ich przemieniło. Po kilku godzinach mrocznego, martwiczego
mrozu starcie z ożywionymi trupami niespecjalnie poruszyło szarych braci, mimo
że dźgali własnych druhów. Przypominało to dalszą część koszmaru, mimo wszystko lżejszą niż nocna groza. Ogniem, stalą i smoczym szkłem oczyszczono dziedzińce i wejścia do
Wielkiej Komnaty, gdzie ranni również przetrwali. Niestety,
kilkuosobowy zwiad regularnie patrolujący okolicę poza murami nigdy nie wrócił. Zmarła i
przemieniła się też trzecia część jeńców, upiornie upchniętych w przepełnionych
lochach. Mucha stracił przytomność, gdy próbował zadąć w wielki, starożytny róg sygnałowy zawieszony w sepcie. Wciągnął w płuca coś z wewnątrz instrumentu, jakby sopel powietrza i ogarnęła go ciemność.
Rankiem
okazało się, że wokół Winterfell szwenda się kilkaset wygrzebanych spod śniegu
trupów. Zwabiono je do bramy i sukcesywnie unicestwiano – smoczym szkłem i
ogniem. Bohaterowie przećwiczyli i omówili skuteczność obsydianowej broni, niestety zbyt kruchej wobec kolczug, płyt zbroi czy nawet kilku warstw skór i futer.
Ogień sprawował się nieco lepiej. Wydawało się, że światło słoneczne spowalnia ożywieńców, koło południa stali się ospali, wielu upadło i znieruchomiało. Przed świtem niebieskookie upiory również były wolniejsze od ludzi i niezdarne, ale niezwykle silne, odporne na ciosy. Wyciągnięto wnioski i dostosowano do nich ćwiczenia. Niespodziewanie wrócił
Cristian Borg z połową swego konnego oddziału. Zameldował, że Bękart Boltona
wyprawił się na sam Mur, po drodze dołączając najwyraźniej posiłki z rodzinnego
Dreadfort i chwytając Morsa Umbera.
Błąkających
się i szukających ofiar martwych pokazano Roosowi Boltonowi. Zimne niebieskie
oczy Namiestnika Północy jak zwykle niewiele zdradzały, ale długo patrzyły na dziesiątki
nienaturalnych stworów urągających boskim prawom. Lord Bolton zaproponował,
żeby w takich okolicznościach zapomnieć o swarach. Pomimo ryzyka chciał osobiście
wyruszyć do Królewskiej Przystani i przedstawić sprawę królowi. Meldunki Nocnej
Straży od zawsze traktowane były na dworze jako przesadzone. Dodatkowo obiecał całkowitą
amnestię dla całej Szarej Kompanii i zaszczyty dla jej oficerów, między innymi
biały płaszcz Gwardii Królewskiej dla sir Eryka. Bohaterowie odrzucili
propozycję bez negocjacji i więzień wrócił do swej komnaty.
Wcześniej
na Niedźwiedzią Wyspę wrócił kruk z informacją o zdradzie i hańbie Ramseya występującego nawet przeciwko swemu ojcu. BG prosili
też w liście o rozpowszechnienie wieści oczerniających krwawego Bękarta.
Mijały
dni. Bohaterowie niecierpliwili się. Nie zwykli tak długo tkwić bezczynnie w
jednym miejscu, na dodatek nie wiedząc, jak przebiegają istotne dla nich sprawy, toczące się gdzieś daleko. Maron
znów kusił Viriona powrotem na Żelazne Wyspy i swobodnym pirackim życiem, Mance
przypominał Kellowi o bliskich na Murze, gdzie zostawił syna i szwagierkę Val. Mucha
i sir Eryk pogrążali się w dopracowywaniu kultu Hexogi, czasami zapominając o
całym świecie i prześcigając się nawzajem w religijnym zapale. Henzi (pomiędzy figlami ze znudzoną Petrą) ponownie analizował
słowa przepowiedni usłyszanej w Wilczym Lesie i kiedy dowiedział się, że sir
Eryk tak naprawdę pochodzi z rodu Dayne (tego posiadającego rodowy legendarny miecz o nazwie
„Świt” wykuty ze spadłej gwiazdy), gorąco uwierzył w niezwykłość przeznaczenia swego, Kapitana i całej Szarej Kompanii.
Dni
mijały, chłodne i spokojne, czasem śnieżne i wietrzne. W powietrzu coś wisiało.
Cisza przed burzą. Najpierw jednak przyszedł jej pierwszy podmuch.
*
Na
murach grają trąbki sygnałowe, alarmując, obwieszczając przybycie wroga. Z
Wilczego Lasu odpowiadają dźwiękiem rogi, spomiędzy drzew wychodzą liczni piesi
wojownicy; okutani w futra i skóry, dzierżący włócznie i maczugi, niektórzy
noszą kościane fetysze i totemy. Jest ich wielu…
Mance
Rayder, wniesiony przez Kella na mury, rozpoznaje w nowo przybyłych Wolnych
Ludzi. Identyfikuje nawet kilku wodzów: Sorena Rozbijacza Tarcz, Ślepego Dossa,
Torrega Wysokiego oraz Ygona Ojca. Dzikich jest przynajmniej trzystu, nie
wiadomo, ilu siedzi w lesie. Hałasują i prowokują obsadę murów na zachodnich
błoniach – przed Bramą Myśliwego. Grupka harcowników podchodzi bliżej i wywołuje
Bękarta Boltona, którego najwyraźniej spodziewają się tu znaleźć. Słysząc, kto
dzierży teraz Winterfell, domagają się wpuszczenia do środka, żądają otwarcia
bram, co spotyka się z oczywistą reakcją bohaterów. Dzicy cofają się i dobre
pół godziny naradzają w cieniu drzew. W końcu wysyłają swojego człowieka na rozmowy.
To Soren Rozbijacz Tarcz, jeden z wodzów. Zostaje wpuszczony na most zwodzony, za
zewnętrzne mury bramy południowej, jedynie w towarzystwie dwóch młodych wojów. Widok
kalekiego Mance’a wydaje się nie robić na Sorenie wrażenia, choć jest ciekaw,
czy Rayder jest więźniem Kompanii. Uważnie przypatruje się wysokim murom
wewnętrznym, sir Erykowi i jego przybocznym, jednocześnie ględząc coś bez ładu
i składu o zemście na Boltonach, obietnicy Jona Snow i ratowaniu Mance’a. Pytania
BG zbywa, powtarzając wciąż od nowa swój wywód. Nieskładną tyradę przerywa nagle
towarzyszący Sorenowi bezimienny, krępy wojownik stojący po lewej.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? – pyta,
patrząc na Viriona i postępując do przodu. Soren próbuje mu przerwać, warczy
groźnie, ale dziki kontynuuje: - Nie pamiętasz boju pod Murem? A TO
pamiętasz?! – tryskając śliną z zarośniętej, pokrytej czyrakami gęby, woj podrywa
topór i rzuca się na Viriona! Na oszronionych deskach mostu wybucha wściekła walka
na śmierć i życie.
0 Response for the ""Martwe, zimne zło" - 18. rozdział kampanii"
Prześlij komentarz