Chwała Sigmarowi! Pisałem już niegdyś o straży miejskiej i miastach, dziś nadeszła pora na dwie ważne militarne formacje pozamiejskie Starego Świata. Mowa oczywiście o straży drogowej i straży rzecznej. Jak starczy nam czasu dodam także dwa słowa o łowcach czarownic i łowcach nagród. Materiał do wykorzystania nie tylko w Warhammerze ale również w Warlock!, Zweihanderze czy Cieniu Władcy Demonów. Przypominam, że większość wpisów blogowych ma swój odpowiednik w YouTubowych podkastach kanału „Stacja RPG” – tam możecie wszystkiego posłuchać, czasem w nieco bardziej rozbudowanej czy zmienionej formie.
Straż Drogowa czyli WEGWACHE, zwana
też „traktowymi trepami” czy „drogowcami” to żołnierze na żołdzie prowincji,
najczęściej należący do armii landu i podlegli Elektorowi, czasem wydzieleni
przez magistrat spośród milicji miejskiej. Prawo Imperialne ogólnie wymaga by
strażnicy dróg nie byli utrzymywani przez pomniejszych lokalnych feudałów, co
mogło by prowadzić do niewłaściwego wykorzystywania tej formacji jako
prywatnych armii. Wegwache nie może mieszać się w żadne spory ziemskie między szlachtą, w żadne lokalne
wojenki czy podjazdy. Odpowiada za spokój na gościńcach i, jak to formułuje
status tej formacji, „drożność traktów”, ma zapewnić ochronę zajazdów i bezpieczeństwo
podróżnych na głównych drogach prowincji. Za drogę uznawany jest każdy szlak, który
regularnie przebywają wozy, jest wiec tu pewna przestrzeń do interpretacji…
Zadaniem
straży drogowej jest tępić zbójectwo, bandy ludzi, mutantów, goblinów i
zwierzoludzi, tudzież dezerterów, ścigać wszelkich przestępców od poszukiwanych
banitów, zbiegów z więzień, przemytników ale również nielicencjonowanych magów,
czyli czarowników czy guślarzy. Kiedy jacyś nikczemni łotrzy opuszczają teren
jurysdykcji miasta, zbiegają na trakt, wystawia się za nimi list gończy, czasem
z podobizną, i takie kartusze kryminalne straż drogowa wywiesza wzdłuż całego
gościńca. Złapani przestępcy czasem są eskortowani do najbliższego miasta, do
stanicy straży drogowej lub wywieszani są na miejscu, bez angażowania sądów.
Mimo, że oficjalnie Wegwache nie ma prawa do sądzenia i wymierzania kar, to
często na zbiegach ciąży już wyrok śmierci albo stawiają oni opór narażając
zdrowie strażników, a to daje tym ostatnim prawo do natychmiastowej egzekucji w
dowolnej formie. W szczegółach kompetencje Wegwache w poszczególnych landach
mogą się nieco różnić, ale nie są to znaczące różnice.
Ochrona
traktów daje różne przywileje. Strażnicy drogowi nie muszą płacić za żywność
czy podkucie konia w zajazdach i zajezdniach dyliżansów. W razie pilnej
potrzeby mogą zarekwirować każdemu "nie-szlachcicowi" wierzchowce a nawet broń.
Wystawiają za to weksel, który rozliczyć można w najbliższej stanicy straży,
czyli forcie wegwache, których nie ma zbyt wiele, najczęściej kilka na całą
prowincję. Taki fort, często będący częścią przydrożnej traktierni czy folwarku
ma swoją stajnię, kuźnię, baraki sypialne, areszt, felczera i kowala; często
również wieżę sygnałowego semaforu. Stanicą zawiaduje komendant / kapitan
rozsyłając patrole, przydzielając zadania, analizując mapę dróg prowincji,
otrzymując listy gończe.
Wegwache
ochrania więc gościńce ale również zdarza się jej konwojować na pewnych
odcinkach kupieckie karawany, transporty z kopalni, dyliżanse pocztowe czy
elektorskich dostojników, czasem oficjalnie, czasem nieoficjalnie i odpłatnie.
Słyszy się również o zdegenerowanych i skorumpowanych strażnikach dróg, którzy
za przejazd wymuszają haracze i awanturują się po zajazdach. Może takie zepsute
jaja się zdarzają, ale w plotki o zamaskowanych strażnikach udających bandytów
nikt bogobojny nie uwierzy!
Wegwache
pełni wiec rolę, jakbyśmy to dziś powiedzieli: lotnego wojska, żandarmerii wojskowej, oddziałów
porządkowych i policyjnych. Na obrzeżach landu czy linii granicznej Imperium
straż drogowa jest też strażą graniczną. Zagląda a czasem stacjonuje w stacjach
mytniczych, na rogatkach, pilnując by nikt nie wywinął się od opłat. Podczas
zarazy współorganizuje kordony sanitarne wokół miast, izoluje dotknięte plagą
wioski, choć w drugą stronę to raczej nie działa, drogowi nie palą się do
pomocy wieśniakom i dlatego poszukiwacze przygód mają tu pole do popisu.
Straż
drogowa pełni też ważną funkcję kurierską – nie wszystko powierza się pocztowym
dyliżansom czy semaforom. Drogowi lauferzy, w asyście kolegów przemierzają
konno niebezpieczne trakty przenoszących ważne listy i dokumenty.
Wegwache to formacja konna,
powiedzieć że kawaleryjska jest nieco na wyrost, bo choć wierzchowce są bardzo
ważne dla szybkości przemieszczania się, to walka nie zawsze odbywa się z
kulbak a strażnicy rzadko posługują się lancami o kopiach nie wspominając. Nie
wszyscy mają takie przeszkolenie. Preferują broń strzelecką, w tym prochową, do
tego berdysze, pałasze, miecze a na wschodzie Imperium szable wzorem kislevskim. Kolczugi i tarcze nie są obligatoryjne, ale najczęstsze, jeśli
starcza na nie funduszy. Strażnicy noszą raczej lekkie pancerze, często walczą
spieszeni, podkradają się, organizują zasadzki, konie wykorzystując tylko do
przemieszczania się, choć oczywiście ich pęd przydaje się też w starciach na
drogach ale już mniej w lasach, do których czasem, choć niechętnie (bardzo
niechętnie!) Wegwache powinno wkroczyć w pogoni za zbójami. Wierzchowce są
cennym zasobem straży, choć nie wszyscy należycie szanują swoje zwierzęta, mimo
że czasem może zależeć od nich życie.
W
Jałowej Krainie analogiczną jednostką do Wegwache są drogowi dragoni
odpowiedzialni nie tylko za bezpieczeństwo traktów ale szerzej: wszystkich
ludzkich osiedli płacących podatki.
By
się wyróżnić i oznaczyć straż drogowa
nosi, w zależności od landu: opończe lub ryngrafy ze znakami prowincji,
rzadziej opaski czy peleryny. Poza tym każdy z drogowych ma przy sobie gwizdek
a jedna osoba w patrolu róg sygnalizacyjny. Znaczone są też siodła a czasem i
konie (piętnowane) należące do "Służby".
"Służba nie drużba!" - mawiają drogowcy.
Podstawową
samodzielną jednostką Wegwache jest ront
zwany też po prostu patrolem – zwykle pięcio lub siedmio osobowy, choć zdążają
się również małe trzyosobowe zwiady drogowe na krótsze dystanse, nie
przewidujące nocowania poza stanicą. Rontem dowodzi sierżant, starszy sierżant
zwany wachmistrzem lub po prostu człek najbardziej doświadczony. Drużyna to 20 ludzi kierowanych przez
podporucznika / lejtnanta. Zastęp
straży, zwany też półbanderią liczy 60 ludzi, czyli trzy drużyny i dowodzony
jest przez porucznika. Cała banderia, czyli szwadron 120 strażników, z
pomocniczymi ludźmi 150 osób, to oddział
przypisany do konkretnego fortu – stanicy dowodzonej przez komendanta,
najczęściej w stopniu kapitana.
Strażnicy
dróg otrzymują regularny, niezbyt wysoki żołd, najczęściej ze skarbca elektorskiego,
sporo dorabiają na boku i potem to oczywiście wydają, zwykle w zajazdach i
wsiowych karczmach, często awanturując się w większych grupach po cywilnemu. Jeśli
bohaterowie pobiją się z nimi, to po kilku dniach mogą się nieprzyjemnie
zdziwić widząc te same gęby w przybraniu znaków kontrolującej ich straży
drogowej.
Z
daleka łatwo też pomylić patrol Wegwache z grupą bandytów; kiedy na przykład drogowcy roznoszą tabor Strigan (wędrownych nielubianych wozaków), czy grożą handlarzowi
albo woźnicy nie chcącemu płacić haraczu za przejazd... Tak, ze strażnikami dróg,
nieczęsto skorumpowanymi, dobrze jest żyć w zgodzie a łatwo im się narazić.
Uważajcie więc!
Dobrze, teraz przejdźmy do
drugiej rozpowszechnionej w Imperium straży – mianowicie Straży Rzecznej, czyli
FLUSSWACHE, „wodniaków” z Imperialnego Patrolu Rzek i Jezior. Zdaje się, że ta
formacja cieszy się większą estymą niż staż drogowa, choć naprawdę nie wiem
dlaczego. Niewątpliwie wielkie i średnie rzeki to ważny element struktury
komunikacyjnej Imperium, wciąż istotniejszy niż trakty ziemne. Drogi wodne są,
przynajmniej z prądem, wyraźnie szybsze i bezpieczniejsze od podróży gościńcami
przecinającymi puszcze. Obok straży drogowej musiała więc pojawić się formacja
rzeczna. Długi czas jej brakowało, uważano, że na bezpieczniejszej wodzie nie
ma takiej potrzeby. Kupieckich korabi i barek strzegli prywatni ochroniarze ale
piratami mało kto się przejmował. Ustanowienie Imperialnej Flusswache to
dopiero czas rządów cesarza Luipolda. Najpierw na Reiku, potem na innych
rzekach, powstała w miarę ujednolicona formacja utrzymująca się w teorii z kasy
cesarstwa, zasilana środkami z określonej części podatków pobieranych na rzecz
kaisera, w praktyce zaś skąpo i nierówno opłacana przez Elektorskich
skarbników, wciąż uważających, że to trakty należy obejmować szczególną ochroną
a nie rzeki, które wszak płyną i nie należą do landów. Było to pokłosie faktu,
że przymus drogowy i prawo składu odnosiło się długo tylko do traktów a nie
spławnych rzek. To na gościńcach i przy miejskich bramach łatwiej było pobierać
opłaty w postaci ceł czy myta. Rzeki, zwłaszcza te wielkie, z wieloma odnogami,
meandrami, zakolami, możliwością zacumowania w oddaleniu od nabrzeża zdawały
się trudniejsze do kontroli ale to się zmieniło.
Flusswache,
czyli Straż Rzeczna, jest wiecznie niedofinansowana ale zdaje się być lepiej
zorganizowana i karna niż Straż Drogowa. Flusswache nie jest częścią wojska,
choć jest to tak zwany Urząd Uzbrojony a wielu z wodniaków to byli żołnierze
okrętowi czasem nawet mający staż w słynnej Marienburdzkiej Piechocie Morskiej
pod dowództwem legendarnego Dolpha Lundgrena.
Co należy do
obowiązków Straży Rzecznej? Ogólnie patrolowanie rzek i jezior, czyli
zwalczanie piratów, wszelkich nabrzeżnych zbójców, chwytanie przemytników i
osób poszukiwanych, ale też utrzymywanie ładu i porządku na rzece, tego by statki
pływały właściwą stroną by były należycie oświetlone i oznaczone, by na
pokładzie nie było pijaństwa ani niczego, co może zagrozić bezpieczeństwu
innych żeglujących. Na niektórych odcinkach rzek zabronione jest pływanie nocą,
dokument poświadczający własność statku też musi być sprawdzony. Straż Rzeczna
wspiera i chroni celników, mytników rzecznych oraz nabrzeżne gospody zwane
wodnymi karczmami.
Flusswache
nie ma własnych nabrzeżnych fortów. Tak zwane „Przystanie Patrolowe” zwane też
budami wodniaków, zwykle umiejscawiane są obok istniejących wcześniej
przybrzeżnych noclegowni, szkutni, rybackich siół czy wodnych młynów i składają
się z dwóch – trzech pomostów, baraków sypialnych i magazynu. Wszystko oznaczone
jest błękitną flagą na wysokim maszcie. To, czym straż wodna może się pochwalić
to wyposażenie oraz łodzie, o które dba i w które inwestuje, nikt nie chce bowiem
wylądować w rzece, nawet jeśli umie pływać. Flusswache najczęściej korzysta z
lekkich, szybkich, prostych w budowie, bardzo smukłych płaskodennych łodzi jednomasztowych starego
typu zwanych langskipami, które
łatwo i tanio da się naprawić. Większość langskipów ma jeden maszt, na którym
podnosi się prosty w obsłudze duży czworokątny rejowy żagiel. Łodzią kieruje
się za pomocą płetwy sterowej z rumplem a wszyscy w obsadzie mają wiosła. Langskipy
świetnie nadają się do pościgów i pokonywania płycizn, nawet obszarów mokradeł.
Biorąc pod uwagę wielkość wyróżnić można wśród langskipów małe SNEKI, mające
obsadę 18-20 ludzi, średnie SKEIDY z 30-40 osobami i największe REIKI liczące
do 60 wodniaków i mające na dziobie falkony pościgowe – niewielkie armatki.
Poza langskipami pod wyraźnie oznaczonymi żaglami Flusswache, zdarzają się
nowoczesne KECZE – szersze ale równie szybkie łodzie dwumasztowe o skośnym
ożaglowaniu.
Na
wezwanie Straży Rzecznej – sygnał trąbki (lub długiej trombity przymocowanej do
burty), którymi Flusswache się komunikuje, każda jednostka pływająca musi
zwolnić i stanąć do kontroli. Wydaje się, że wyrywkowe kontrole kontrabandy i
załogi są najbardziej uciążliwe dla zatrzymywanych statków, zwłaszcza, że
strażnicy czasem szukają po prostu pretekstu do otrzymania łapówki i czepiają
się drobiazgów.
Statki
Flusswache wyposażone są, poza oczywistymi wiosłami, linami z hakami, bosakami
i toporkami, w oszczepy i broń strzelecką, kiedyś najczęściej kusze, kuszery i
małe balisty, obecnie coraz częściej w broń palną, choć wrażliwą na wilgoć, to
robiącą odpowiednie wrażenie i budzącą respekt samym wyglądem. Z dziobowych
falkonów miotać można siekańce rwące żagle albo kule dziurawiące kadłub.
Wodniacy lubią akcję, więc nazbyt długo nie zastanawiają się nad podpaleniem
lontów…
Statkiem,
czyli załogą – oddziałem straży obsadzającej daną łódź dowodzi Szyper lub Starszy
Szyper a podlegają mu bosmani i niżej wachtowi. Łodzie Flusswache patrolują
rzeki pojedynczo lub w grupach, czasem, by złapać jakiegoś pirata potrzebna
jest cała eskadra langskipów: rzeka Reik ma w środkowym biegu setki metrów
szerokości i wiele zakoli i zatoczek - obławę i blokady jest bardzo trudno
przeprowdzić. Piraci często porzucają statek na brzegu i zbiegają w las. Taką
jednostkę odholowuje się wówczas, lub, rzadziej, pali na miejscu lub zatapia.
Członkowie
straży rzecznej nie mają specjalnych oznaczeń poza błękitnymi wstążkami. Przede
wszystkim identyfikują ich insygnia na żaglu i proporcach statku. Podszywanie
się pod Flusswache, podobnie jak udawanie strażników dróg – zakazane jest pod
karą śmierci poprzedzoną obdzieraniem ze skóry ale nawet to nie powstrzymuje
wszystkich…
Straż
rzeczna nie pełni funkcji kurierskich ani nie konwojuje kupieckich barkasów czy
barek. Nie przewozi niczego zbędnego by nie obciążać łodzi. Wielu załogantów to
starsi już mężczyźni, kombatanci a nawet kalecy. Pozbawieni dłoni, oka czy
stopy, z bliska sprawiają nienajlepsze
wrażenie ale są doświadczeni, świetnie radzą sobie na wodzie, sprawnie
obsługują kusze i samopały, w walce wręcz nie są mniej skuteczni, nawet jeśli
hak zastępuje im dłoń. Faktem jest, że rzadko dochodzi na rzece do
bezpośredniego starcia, piraci raczej nie przyjmują otwartych bitew, zbyt wiele ryzykują niewiele w zamian (na swym
zwycięstwie) zyskując: trochę broni i ewentualnie samą łódź straży.
Zarówno
w straży drogowej jak i rzecznej zdarza się, że jej ludzie wykonują zadania pod
przykrywką. Dołączają do bandytów, rozbójników i piratów by ich zinfiltrować,
odkryć kryjówki, powiązania, paserów, czasem źródła finansowania. Bywa, że
miejscowi zbóje działają za namową lub opłacani są przez szlachcica z
sąsiedniego hrabstwa, któremu zależy na zdestabilizowaniu sytuacji u sąsiada,
na danym odcinku drogi czy rzeki. To oczywiście przypadki bardzo rzadkie. Nikt
z Flusswache ani Wegwache nie chce zanadto ryzykować, ludzie są ostrożni,
nikomu nie spieszno za Bramę Morra, choć zdarzają się przypadki ogarniętych
zapałem młodzików czy mścicieli przepojonych żądzą zemsty na wszelkich łotrach. Tacy "nadgorliwcy" potrafią brać sprawy w swoje ręce i walczyć z występkiem aż do przesady...
Obie
formacje straży, zwłaszcza wodniacy, są swoistą zawodową korporacją, czyli
cechem, ale cechem pozamiejskim, mniej sformalizowanym i mającym mniejszą
wewnętrzną kontrolę. Straż Drogowa to de facto formacja wojskowa, cześć armii.
Na zakończenie kilka słów o
zbrojnych działających indywidualnie, pojedynczo, nie mających żadnego rodzaju
konfraterni i oparcia w towarzyszach, strukturze wojskowej czy cechowej. Mowa o
łowcach nagród i łowcach czarownic.
Te dwie profesje zadziwiająco wiele ze sobą łączy. Stereotyp cynicznego
łotrołapa kasującego pieniądze za trupy a z drugiej strony fanatycznego,
zaślepionego religijnie podpalacza stosów jest bardzo uproszczony. Wbrew
pozorom wiedźmołapi, potocznie zwani Hexerami, często pragnący większego
docenienia sensu swojej pracy i nazwania całej grupy Hexwache, Strażą Czarów,
zwykle nie są maniakalnymi sigmarytami czy solkanistami. Tacy ekstremiści są
oczywiście najbardziej widoczni i utrwalają wykrzywiony wizerunek wszystkich
przedstawicieli tego fachu. Jednak zdecydowana większość tych samotnych,
czasami samowolnych śledczych to ludzie niekoniecznie pobożni, za to zdeterminowani
i wytrwali, zdający sobie sprawę z olbrzymiego niebezpieczeństwa, jakie niesie
ze sobą posługiwanie się magią bez żadnej kontroli, przygotowania i imperialnej
licencji. Co więcej nierzadkim przypadkiem jest współdziałanie Hexerów z rewizorami
magisterium Magii czyli licencjonowanymi czarodziejami tępiącymi guślarstwo i
nielegalne praktyki magiczne. Pamiętajmy, że między kultami religijnymi
Imperium a czarodziejami nie ma jakiegoś fundamentalnego konfliktu. Oczywiście
niechęć prostych, zabobonnych ludzi do magii jest czymś naturalnym i niektórzy
kapłani będą to wykorzystywać do wzmocnienia swojej pozycji, ale nie przenośmy
do Starego Świata wizerunku łowcy czarownic motywowanego zawsze i wyłącznie
religijnym zapałem wynikającym z interpretacji świętej księgi. Czary niosą
zagrożenie chaosem, magowie, mimo pewnego statusu państwowego, są otoczeni
nieufnością, wszelkie mutacje i pech trapiący prostych ludzi jest zrzucany na
czarodziei.
Hexerzy i łowcy nagród działają w
pewnym aspekcie podobnie, to samotnicy tropiący przestępców tak w miastach jak
i na prowincji. O ile łotrołapi ścigają ludzi najczęściej na podstawie listów
gończych lub nakazów, o tyle wiedźmołapi
zwykle sprawdzają plotki, oskarżenia i dziwne zdarzenia, muszą być przy tym
bardzo sceptyczni i rozważni. Zaślepieni fanatycy prędzej czy później nadepną
komuś na odcisk i znikną nie znajdując obrony nawet w szeregach kultu
religijnego, który w warunkach politeizmu odżegnuje się od ekstremistów. Zdarza
się, że kapłani bronią swych wiernych przed nawiedzonymi Hexerami, którzy w
teorii nie mają prawa dokonywać żadnych samosądów przed dostarczeniem
jednoznacznych dowodów i świadków.
Łowcy
nagród inkasują zapłatę za dostarczenie, żywych lub martwych, ściganych
przestępców. Hexerzy również powinni dostarczać
podejrzanych przed trybunały miejskie a nie ich mordować, po potwierdzeniu
otrzymywać nagrodę i nie brać udziału w wymierzaniu kary, jednak w praktyce utrzymują się ze źródeł mniej
przejrzystych, jest to profesja ocierająca się o sferę niejednoznacznych
poszlak, insynuacji i podejrzeń. Niemniej zdarzają się łowcy czarownic na
pensji od elektora, miasta czy hrabiego, opłacani nie od złapanej wiedźmy ale ryczałtem,
przeznaczeni do pilnowania by żadna nielegalna magia nie panoszyła się w okolicy. Tacy hexerzy nie ścigają tylko
guślarzy ale również mroczne kulty, handlarzy spaczeniem, mutantów a nawet
zwierzoludzi. Jednym słowem mają za zadanie tępić Chaos w każdej postaci,
walczyć z tym co nienaturalne i to oni mają się za prawdziwych przedstawicieli
tego zawodu.
Zdarzają
się sytuacje, że listy gończe wystawiane są za demonologami, nekromantami czy
innymi czarownikami. Wówczas łowca nagród staje się swego rodzaju wiedźmołapem
a hexer - łowcą nagród. Czasem ścigani przestępcy szukają schronienia pod
opieką czarowników pragnących z kolei kilku mieczy dla swojego bezpieczeństwa.
Zarówno
łowcy czarownic i łotrołapi starają się zabezpieczyć przed czarami – czy to
modlitewnymi zwojami i relikwiami czy specjalnymi amuletami i talizmanami,
podobnie są wyposażeni i podobnie obie profesje są nielubiane, budzą niechęć i
strach, co może pomagać ale i bardzo przeszkadza w życiu.
I to tyle na
dziś, dzielni poszukiwacze przygód.
Uważajcie na siebie na niebezpiecznych traktach i rzekach Starego Świata!