Kości
zostały rzucone. Armia Stannisa okopała się między dwoma zamarzniętymi
jeziorami, przenosząc na wyspy północnego akwenu wieżę sygnałową i atrapy
innych zabudowań. Wrogie oddziały chciano zwabić na lód, usiany zamaskowanymi
przeręblami, imitacjami drzew i krzaków. Blask wielkiego paleniska został
przesunięty o kilkaset metrów. Śnieżna zadymka wciąż trwała utrudniając prace,
ale także maskując przygotowywane zasadzki. Usypano śnieżne wały wzmacniane
pniami, wykopano wilcze doły, powiększono przeręble, zaostrzono pale, wydrążono
okopy, wbito w śnieg drzewa oplecione linami, mające odciąć drogę ucieczki
wroga. Zarżnięto większość z nielicznych ocalałych koni by wypełnić żołądki. Wzmożony
wysiłek i podniecenie przed oczekiwaną bitwą polepszył nastroje, przeciął wrzód
marazmu i fatalistycznej bezczynności. Omeny sprzyjały Stannisowi. Arya Stark
zbiegła z Winterfell i była bezpieczna u ludzi króla. Pojmany i przesłuchany
został Theon Sprzedawczyk z rodu Greyjoyów. Północ chciała śmierci zdrajcy i Jego
Miłość potwierdził, że sprawiedliwości stanie się zadość – przed bitwą Theon
miał zostać zgładzony w obliczu Starych Bogów (na wyspie z czardrzewem),
zwyczajem północy mieczem i rękoma władcy. Aby zadowolić Boga Światła egzekucja
miała zostać wykonana przez króla jego magicznym mieczem – Światłonoścą, zaś
ciało zdrajcy miało spłonąć w wielkim palenisku wieży sygnałowej. Czerwonemu
Bogu miano oddać też Karstarków, ale zbrojni z Karholdu, nie wiedzący o
planowanej zdradzie swego kasztelana, chcieli walczyć za Północ. Niemniej ich
siły rozdzielono, a odpowiednio przesunięte obozowisko Karstarków obsadzili górale wraz z rodem
Reedów i kilkoma rycerzami południa. Niespodziewanie dowództwo nad tą grupą
król powierzył sir Erykowi z Szarej Kompanii, do której włączono jednocześnie siedmiu
żelaznych ludzi wykupionych z niewoli Gloverów (Deepwood Motte) przez
dziwacznego podróżnika z dalekiego Braavos. Szara brać miała wraz z klanem
Norrey’ów ukryć się w śniegu na skraju południowego jeziora i po przepuszczeniu
nieprzyjacielskiej armii odciąć jej odwrót.
Przygotowania
trwały dwa dni, ukończono je na czas.
Tymczasem
do drużyny BG w Szarej Kompanii dołączyła nowa postać, zwiadowca – niepozorna dziewczyna o imieniu
Vena (zwana też „Łasicą”), świetnie radząca sobie w dziczy i umiejętnie
posługująca się łukiem. Jej talent do zastawianie pułapek został dobrze wykorzystany
przez kompanię, w której krzepła nowa kadra oficerska i podoficerska.
Bezpośrednim zastępcą dowódcy (zwyczajowo kapitana kompanii), czyli sir Eryka, został,
wbrew oporom chorążego Borga, sir Jon Hollard. Virion awansował na sierżanta
odpowiedzialnego za dyscyplinę; odtąd miał kierować oddziałową żandarmerią,
niezbędną do utrzymania w ryzach bandy szumowin i morderców nazywających się
Szarą Chorągwią. Mucha, którego talenty wreszcie doceniono, został furierem –
podoficerem od dostaw żywności i wyposażenia, pomocnikiem Kwatermistrza Dratwy.
Siódmy wciąż przebywał w lazarecie, gdzie odwiedził go służbowo Virion chcący
wyjaśnić sprawę zaniedbanych cięciw i łęczysk broni strzeleckiej… Kell i Vena,
znający się od dawna i dobrze rozumiejący, stanowili trzon kompanijnych
zwiadowców. Warg za pomocą swej wiernej mewy regularnie przeprowadzał
rozpoznanie powietrzne śledząc wojska nieprzyjaciela. Kalispera, najwięcej
czasu spędzająca w lazarecie, u boku Willa Łapiducha, nie została więcej wezwana
do królewskiej kwatery. Być może ze swoim czarem zbytnio przypominała
Stannisowi czerwoną kapłankę, a może Jego Miłość po prostu nie miał na to obecnie czasu. Musiała za to poradzić
sobie z kilkoma symulantami pragnącymi ominąć nadchodzący bój oraz odmówić cielesnych
uciech i czułości tym, którzy, jakoby przeczuwając własną śmierć, chcieli zdobyć ją "na współczucie".
Virion z sobie typową bezpretensjonalnością pojednał się z bratem Maronem i objął tymczasową komendę nad pozostałymi
żelaznymi ludźmi, pomrukującymi coś o odbiciu Ashy z rąk króla...
[Uwaga: poniżej pewne spoilery dotyczące niewydanego tomu "Sagi lodu i ognia"].
[Uwaga: poniżej pewne spoilery dotyczące niewydanego tomu "Sagi lodu i ognia"].
Zanim
nadeszli Freyowie a potem oddziały Manderly’ch, obóz królewski opuścił sir
Justin Massey. Ruszył na północ z Aryą Stark, Alysane Mormont, bankierem z
Braavos, kilkoma ludźmi i zwiadowcami z Czarnej Straży. Miał zatrzymać się na Murze a potem ruszyć za
Wąskie Morze i wrócić z tysiącami mieczy Wolnych Kompanii. Najwyraźniej Szara
Chorągiew zrobiła na królu Stannisie tak dobre wrażenie, że postanowił nająć
dla swej sprawy inne, liczniejsze, słynniejsze (i droższe) grupy najemników. Sir
Justin wymógł na sir Eryku i sir Jonie obietnicę wytrwania przy królu i poprosił
o opiekę nad bliską swemu sercu Ashą Greyjoy. Wpływy rycerzy oddanych
Czerwonemu Bogu zmalały wyraźnie podczas niedyspozycji sir Godry’ego i
Cleytona, ale córka krakena była typowana przez niektórych na kolejną ofiarę
ognia...
Szarzy
bracia pracowali w pocie czoła, podobnie jak większość zbrojnych armii
Stannisa. Cały czas sypał śnieg, rosły zaspy, kąsił wicher. Stopy po krótkim
marszu przeradzały się bryły lodu, dłonie grabiały z zimna. Słońca, księżyca i
gwiazd nie było widać od tak dawna, że ich wspomnienie wydawało się snem. W
obozie Szarej Kompanii pojawiły się typki wypytujące o strzelca, który zranił
sir Godry’ego, ale zmyły się po zainkasowaniu kilku kontuzji.
Wreszcie
nadeszli Freyowie. Pośród płatków śniegu zamajaczyły sylwetki pierwszych
zwiadowców, przepatrywaczy a potem konnej awangardy. Dowodzący sir Jon wraz z
Virionem leżeli pod śniegiem na przedzie reszty szarych braci skrytych za (i pod)
pniami i zaspami. Zapobiegli odkryciu swoich pozycji, a Hollard przelał
pierwszą tego dnia krew. Dopiero kiedy szeregi nieprzyjaciela przemaszerowały i
pojawiło się kilka wozów nielicznego taboru, Szara Kompania wraz z góralami
ruszyła do akcji zamykając sak. Było to ryzykowne, bowiem nikt nie sprawdził
(wątpliwość wyraził jedynie Mucha), czy za garstką wozów nie posuwa się jakaś
straż tylna.
Szturm
na tabor rozgrzał zmarznięte ciała bohaterów. Porucznik Hollard i sierżant Virion
walczyli w pierwszej linii, Kell i Vena wraz z kilkunastoma kusznikami strzelali
z trzeciej, Mucha zadekował się
początkowo odrobinę dalej, ale po natarciu dołączył do Cristiana Borga i
spełniał się w dobijaniu ofiar brutalnego chorążego. Szarzy bracia i górale rzucili się do
łupienia wozów. Sir Jon musiał krzyczeć, Virion i Borg rozdawać razy, ale
opanowano ludzi. Zdobyty tabor rozprzężono i ustawiono tak, by utrudnić
wycofywanie się oddziałów nieprzyjaciela. Na miejscu, poza nielicznymi, został
Mucha pozyskując zapasy dla swoich. Reszta ruszyła w kierunku północnego
jeziora, w ślad za główną kolumną Freyów. Wiatr ucichł, opady zelżały,
widoczność nieco się poprawiła. Osłaniany przez czujną Venę, Kell oczami mewy
znów zajął się powietrznym zwiadem zdając sobie sprawę, że od południa mogą
nadejść kolejne oddziały. Wkrótce odkrył kilka setek jeźdźców pod sztandarami
trytona Manderly’ch, niespiesznie zbliżających się do rejonu walk. Po jakimś
czasie zagrożenie dojrzał również Mucha i brawurowo, przebrany w barwy Freyów, ruszył
konno w stronę nadciągających.
Szara
Kompania i klan Norreyów ominęli kolejne śnieżne wały i usłyszeli bitewny
zgiełk nieopodal, od północy. Jako że w tamtym kierunku miał znajdować się sir
Eryk, Hollard poprowadził tam ludzi. Zobaczyli przed sobą kłębowisko kilkuset walczących,
głównie pieszo, w tym kilkunastu rycerzy. Bój był wyrównany i przybycie Szarej
Chorągwi oraz górali przeważyło szalę. Prowadzący Hollard i Virion wpadli
w piekielny zamęt, pomiędzy kwiczące konie, wyjących ludzi, głębokie krwawe błocko,
trupy i obłąkańczy szczęk żelaza. Ciała,
broń, uprzęże wierzchowców i breja pod nogami utrudniały ruchy, podobnie jak
przydatne wcześniej „niedźwiedzie łapy”. Topór Viriona i valyriańska stal rapiera
sir Jona siekły, dźgały i rozpruwały ludzi. Zadawano i parowano ciosy. Raniono
i zabijano. Nikt nie dawał pardonu, górale nie brali jeńców. Mimo bitewnego
zamieszania Virion dostrzegł, że do sir Eryka, ku któremu Szarzy się
przebijali, skrada się z jednoznacznymi zamiarami jeden z południowych rycerzy,
być może znajomek sir Cleytona. Udany rzut toporem i szarża ukatrupiły
podstępnego rycerza, sir Eryk został ocalony. Nagle wokoło zabrakło wrogów, stal
umilkła uwydatniając krzyki i jęki pobojowiska. Pomimo rany głowy sir Eryk objął
dowództwo nad całą zbieraniną. Sztandar Karstarków wciąż stał. Bohaterowie
ledwo złapali oddech, gdy na wschodzie, w odległości 150 kroków, dostrzegli
formującą się linię konnicy Manderly'ch. Kilkuset ciężkozbrojnych ustawionych w „płot”
podzielonych na trzy hufce.
Tymczasem Vena i Kell przemieścili się na wysuniętą flankę swoich kompanów i korzystając z polepszenia pogody posłali nieliczne, ale celna strzały w końskie zady skrajnych szeregów Manderly’ch, wśród których od dłuższego czasu kręcił się Mucha ze swadą i aktorskim talentem przekonując do ruszenia w pogoń za Stannisem na północ. Mucha dawał z siebie wszystko i wszystko ryzykował, by odciągnąć wrogie wojska od przyjaciół. Udało mu się na pewien czas oszukać przeciwnika, złamać szyk konnicy i skierować jej prawy hufiec ku północy. Lewy hufiec nękany był pociskami sokolookiej Veny i Kella. To wszystko być może zapobiegło unicestwieniu Szarej Kompanii. Po dłuższej chwili zamieszania obie strony rozpoczęły rozmowę. Ludzie Manderly’ch wyraźnie nie byli zdecydowani co robić i kogo mają przed sobą. Sprzeczne okrzyki, chorągwie Karstarków i działanie bohaterów doprowadziły do wyjaśnienia zaognionej sytuacji. Ludzie Manderly’ch okazali się popierać (na razie biernie) króla Stannisa i nie zamierzali wchodzić w głąb pola bitwy, aby nie postradać życia z rąk nowych sojuszników. Z pomocą Muchy, który kursował między oddziałami i tym razem popisał się talentami dyplomatycznymi, ustalono metody komunikacji. Reszta bohaterów, wraz z góralami i szarymi braćmi, ruszyła ku odgłosom potyczek dobiegających gdzieś od strony północnego jeziora, na środku którego widać było łunę ognia płonącego na przeniesionej wieży. Zbrojni mogli by się długo błąkać poszukując walki, ale, dzięki orientacji Veny, w odpowiednim miejscu odbili ku północy wchodząc na taflę jeziora. Niemal od razu dostrzegli zmierzającą ku nim piechotę, wyraźnie poszarpaną i zdezorganizowaną. Sir Eryk trzeźwo rozkazał okopać się na sprzyjającym temu brzegu, zaś część grupy ruszyła do przodu, do momentu rozpoznania w nadchodzących ludzi Freyów. Po obu stronach zagrały cięciwy, szpica kompanii cofnęła się do umocnionej linii a potem wzmogła ostrzał. Fachowość szarych psów wojny zaowocowała szybkim złamaniem nieprzyjaciela: zbrojni Freyów nie zdołali zebrać się do szturmu, utknęli w przeręblach, ginęli od bełtów i strzał, rozpierzchli się w panice. Sir Jon otrzymał postrzał w plecy, na szczęście nie zagrażający życiu.
Tymczasem Vena i Kell przemieścili się na wysuniętą flankę swoich kompanów i korzystając z polepszenia pogody posłali nieliczne, ale celna strzały w końskie zady skrajnych szeregów Manderly’ch, wśród których od dłuższego czasu kręcił się Mucha ze swadą i aktorskim talentem przekonując do ruszenia w pogoń za Stannisem na północ. Mucha dawał z siebie wszystko i wszystko ryzykował, by odciągnąć wrogie wojska od przyjaciół. Udało mu się na pewien czas oszukać przeciwnika, złamać szyk konnicy i skierować jej prawy hufiec ku północy. Lewy hufiec nękany był pociskami sokolookiej Veny i Kella. To wszystko być może zapobiegło unicestwieniu Szarej Kompanii. Po dłuższej chwili zamieszania obie strony rozpoczęły rozmowę. Ludzie Manderly’ch wyraźnie nie byli zdecydowani co robić i kogo mają przed sobą. Sprzeczne okrzyki, chorągwie Karstarków i działanie bohaterów doprowadziły do wyjaśnienia zaognionej sytuacji. Ludzie Manderly’ch okazali się popierać (na razie biernie) króla Stannisa i nie zamierzali wchodzić w głąb pola bitwy, aby nie postradać życia z rąk nowych sojuszników. Z pomocą Muchy, który kursował między oddziałami i tym razem popisał się talentami dyplomatycznymi, ustalono metody komunikacji. Reszta bohaterów, wraz z góralami i szarymi braćmi, ruszyła ku odgłosom potyczek dobiegających gdzieś od strony północnego jeziora, na środku którego widać było łunę ognia płonącego na przeniesionej wieży. Zbrojni mogli by się długo błąkać poszukując walki, ale, dzięki orientacji Veny, w odpowiednim miejscu odbili ku północy wchodząc na taflę jeziora. Niemal od razu dostrzegli zmierzającą ku nim piechotę, wyraźnie poszarpaną i zdezorganizowaną. Sir Eryk trzeźwo rozkazał okopać się na sprzyjającym temu brzegu, zaś część grupy ruszyła do przodu, do momentu rozpoznania w nadchodzących ludzi Freyów. Po obu stronach zagrały cięciwy, szpica kompanii cofnęła się do umocnionej linii a potem wzmogła ostrzał. Fachowość szarych psów wojny zaowocowała szybkim złamaniem nieprzyjaciela: zbrojni Freyów nie zdołali zebrać się do szturmu, utknęli w przeręblach, ginęli od bełtów i strzał, rozpierzchli się w panice. Sir Jon otrzymał postrzał w plecy, na szczęście nie zagrażający życiu.
Po
krótkim odpoczynku, opatrzeniu rannych i zmianie szyku kompanioni ruszyli na
zachód wzdłuż jeziora. Tymczasem daleko za nimi hufiec Manderly’ch rozbił
wycofującą się w ordynku kolumnę jeźdźców Freyów, czego świadkiem był Mucha.
Ludzie lorda Białego Portu (Manderly’ego) rozciągnęli też linię wart na południowym
wschodzie i wyłapywali uciekających z pola bitwy zbrojnych Dwóch Wież.
Mijały godziny. Bitwa
zamierała. Król Stannis odniósł kolejne zwycięstwo, Freyowie zostali wybici niemal do
nogi. Uciekinierów tropili w lesie klanowi myśliwi i zwiadowcy. Konnica
Manderly’ego przyłączyła się do armii króla a „Lord Za gruby By Wsiąść Na Konia”
spotkał się z Jego Miłością. Śnieg wciąż padał, ale nie miał tej siły co
kiedyś.
Wygrana
bitwa nie oznaczała zdobycia Północy. Był to jedynie wstęp do rozstrzygającego
starcia. Prawdziwym wyzwaniem miało być Winterfell – wielka warownia obsadzona
przez oddziały Boltonów i ich najwierniejszych stronników. Obleganie takiej
twierdzy zimą było by szaleństwem. Zatem Stannis na pewno szykował jakiś
fortel, być może z udziałem kruków Karstakrów, proporców Freyów i ludzi Manderly’ch.
Komentarz
MG:
Prowadzenie
bitwy to jedno z większych wyzwań dla MG. Tym razem zdecydowałem się
na podejście z dwóch skrajnych perspektyw. Po pierwsze klasyczne odtwarzanie
tego co robią i widzą bohaterowie Graczy, po drugie przesuwanie na mapie terenu
znaczników oddziałów i bazgroły oddające aktualną sytuację strategiczną. Opisy
samej walki, jej mechanika i taktyka tym razem były minimalistyczne, zredukowane.
Wszystkim się spieszyło, aby w 3 godziny zakończyć ten etap kampanii. Udało
się. Gracze bardzo się angażowali i świetnie się prowadziło mimo dużego ścisku
i klaustrofobii ;-)). Niemniej przy kolejnej okazji (a potyczek i bitew nie
będzie braknąć) położę większy nacisk na mechanikę, obrażenia i bardziej
szczegółowe sceny indywidualnych starć.
0 Response for the ""Uczta dla wron" - sesja nr 7 kampanii "Wichry zimy""
Prześlij komentarz