Co jada się w realiach Cienia Władcy Demonów czy w Królestwie Warlocka, co i gdzie konsumuje w Starym Świecie albo na Wybrzeżu Mieczy? Dziś kilka słów o kulinariach w (niekoniecznie ponurych ale smacznych) światach fantasy, coś o diecie, karczmach, strawie i napitkach, może przy okazji wpadnie jakiś pomysł na przygodę?
Warstwy biedniejsze w
fantasy, jak w naszej historii: zadowalają się najczęściej dwoma posiłkami dziennie: obiadem koło
południa i lekką kolacją pod wieczór, czyli wieczerzą. Bogatsi i dysponujący
większą ilością czasu mogą pozwolić sobie na trzy posiłki, większe i dłuższe:
poza obiadem i wieczerzą zwykle spożywają również śniadanie. Za posiłek mam tu
na myśli spokojną konsumpcję przy własnym stole. Poranne przekąski zdarzają się
u ludzi wykonujących ciężkie prace fizyczne, ale to raczej przegryzienie
warzywa w drodze, kupienie podpłomyka czy pieczonego gołębia w ulicznej
jadłodajni albo dojedzenie resztek z wczorajszej kolacji ewentualnie wypicie
jakiejś lekkiej zupy w rodzaju polewki. Bogaci oczywiście jadają więcej, dłużej
i drożej, są to posiłki bardziej zróżnicowane, urozmaicone; biedniejsi - szybciej
i skromniej. Najbiedniejsi nie mają w swych izdebkach nawet piecyka do
podgrzania posiłku, nie mówiąc o piecu; co najwyżej małe palenisko, ale to na
prowincji a nie w miejskich czynszówkach, gdzie tego typu ognia zabrania zwykle
prawo.
Krasnoludy uważają
śniadanie za bardzo ważny jeśli nie najważniejszy posiłek dnia, ale tylko kiedy
są pod własnym dachem, w podróży przestaje mieć to takie znacznie, z kolei półelfy
czy elfy lubią siadać tylko do jednego posiłku, obiadu, najlepiej bezmięsnego,
w samo południe i pod gołym niebem, za co często podjadają coś przez cały
dzień, zwłaszcza owoce, winogrona, maliny, jagody. Oczywiście to halflingi mają
posiłków najwięcej, bo minimum pięć a w niektórych regionach aż siedem, co uświęca tradycja. Różnicują je
smakowo, są biegli w wymyślnym przyprawianiu i nie bez kozery uznawani są za
niedoścignionych kucharzy, co oczywiście jest stereotypem i nie dotyczy
wszystkich przedstawicieli tej rasy.
Gobliny czy orki jedzą
nieregularnie, korzystają z okazji zawsze gdy się da, pochłaniając wszystko,
jak najszybciej i bez specjalnej etykiety. Nie wybrzydzają i nieco spleśniała
czy lekko nadgniła żywność nie jest dla nich problemem. Obiadem lub
„szamankiem” nazywają każdy akt jedzenia, czy raczej pożerania,a bez względu na
porę dnia.
Co do napitków to elfy piwem się nie skalają, chyba że
przymuszone okolicznościami. Preferują esencjonalne wina i owocowe likiery.
Krasnoludzi wręcz przeciwnie, może z
przekory, wino, nawet dobre mają za płyn niewiele lepszy od brudnej wody (mówią
na nie owocowe szczyny) za to lubują się w piwie i mocnych trunkach. Wbrew
pozorom mają wysokie wymagania co do browaru. Khazadzi preferują ale („ejl”) –
piwo o bardziej złożonym smaku i aromacie niż lagery. Jeśli nie ma go pod ręką,
to najchętniej sięgną po ciemne piwo lub cydr czyli alkoholowy jabłecznik. Do
wieczerzy zaś zamówią gorzałkę, czyli okowitę - wódkę czystą lub smakową
produkowaną ze zboża. Ewentualnie przystaną na winiak zwany też wypalanką,
czyli brandy – gorzałkę winną.
Halflingi, podobnie jak ludzie, gobliny czy orki pija chętnie wszystko, od
kwasu chlebowego, przez podpiwki, maślankę, piwa, wina, owocowe kompoty, cydry,
brandy i oczywiście szczególnie ulubione przez siebie miody pitne. Tak, poza
fajkowym zielem (i kilkoma innymi używkami, gdzieniegdzie zakazanymi) oraz
zbożami to właśnie miody pitne są jednym z głównych towarów eksportowych niziołczych
krain. Miody pitne zwane też sytnymi uzyskiwane są w tajemniczym procesie
fermentacji miodu i dzielą się na najmocniejsze półtoraki, dwójniaki, trójniaki
i słabe czwórniaki, gdzie proporcji miodu do wody jest najmniej.
Orki z Orczej Ordy najbardziej cenią swój tradycyjny
alkohol zwany Archą, powstający z destylacji innego przysmaku: kumysu, czyli sfermentowanego
mleka klaczy, również owczego, oślego a
nawet wilczego. Odmówić z nimi łyku archy, łyku oznaczającego przymierze, to
jedna z najgorszych potwarzy a smak tego jest paskudny, wymaga testu, mówię
wam!
Jeśli chodzi o piwa największe browary Imperium to
Krolling, Ottweiser, Grolsh, Burgman, Altlager. W zachodnich górach na zamku
Karmaniak znajduje się przednia pędzalnia koniaku. W regionach centralnych
kontynentu z win najpopularniejszy jest reikling (biały gatunek winogron), ale
najwyżej ceniony jest czerwony stirling.
Wino i piwo nie są uznawane za alkohol, piją je, często
mocno rozwodnione, wszyscy, tak starcy jak i dzieci. Robi się z nich (z piwa,
nie z dzieci) polewki, zupki, dodaje do przeróżnych dań. Woda jest dobra dla
zwierząt i pustelników, najczęściej cuchnie i drażni kiszki. No, chyba że jest
się czarodziejem, zaklinaczem. Niektóre bractwa magów preferują jako napitek
wyłącznie wodę, specjalnie magicznie destylowaną i pewnie wzmacnianą. Wodą, ale
źródlaną albo rosą, nie wzgardzą też leśne elfy.
Automatony wiadomo – płyną nie przyjmują poza
comiesięczna dawka oleju w intymne miejsca.
Tam gdzie winogrona są masowo produkowane wino jest
tańsze. W chłodniejszych regionach północnych wino jest droższe, powszechnie
pija się za to wszelkie piwa i gorzałkę. Najmocniejszym alkoholem jest słynny
spirytus krasnoludzki, który nie da się pić bez rozcieńczania. Południowe kraje
piją bardzo mocne wina, niektóre zakątki gustują w słodkich syropach, likierach i
owocowych sorbetach, stamtąd pochodzi słodkie i ciemne wino zwane małmazją.
Zwyczaje są bardzo różne, istoty magiczne na przykład, jak fey czy odmieńcy, spijają chętnie słone łzy i dziecięcy pot,
ale kto wie, czy to prawda?
W czym trzyma się napitek?
Najpierw mamy wielkie beczki i kadzie. Antałek to mała beczułka na piwo lub
wino. Gąsior to inaczej butla, baniak, duże naczynie ze szkła zamykane korkiem,
zabezpieczone przed stłuczeniem dopasowanym wiklinowym lub konopnym koszem czy
siatką. Flaszka to mniejsza butelka, flakon na trunek. Dzban czy garniec to naczynie gliniane, z
niego napitek rozlewa się do mniejszych kubków z gliny czy drewna, rogów,
miedzianych kufli czy pucharów, szklanic albo kielichów. Bukłak to podróżny
worek ze skóry lub skórzane naczynie służące do przenoszenia płynów, taki się
nie zbije.
No, dość o napitkach i
trunkach, przejdźmy do jadła czyli strawy.
Ludzie w Imperium /
Królestwie podobnie jak krasnoludy czy orki jadają tak tłusto jak się da, co nie
jest łatwe ani tanie. Niziołki, choć jadają dużo, to unikają słoniny i boczku w
nadmiarze, przepadają za to za wszelkimi kiszonkami. Niektóre elfy nie wezmą do
ust mięsa. Na starym kontynencie podstawą
całej diety jest kasza i chleb, czyli produkty z powszechnie uprawianych zbóż,
z których najpopularniejsze to pszenica, żyta, jęczmień, owiec. Ziemniaki, o
ile nie są importowane, nie goszczą na stołach. Dominuje kasza i mąka. Z mąki
nie trzeba od razu robić kołacza czy bochenków, prostsze i szybsze są placki,
podpłomyki, do których można dodać cokolwiek albo zjeść na sucho.
Do wszechobecnej kaszy i
pieczywa dochodzą warzywa i rośliny
strączkowe, w osadach nadrzecznych popularne są ryby. Mięsiwa są droższe,
przoduje drób i wieprzowina, ale za kilka srebrników znajdzie się i dziczyzna –
lasy są niebezpieczne, owszem, ale szlachta nie ma już wyłączności (przynajmniej
obecnie) na polowanie w kniei. Więc pasztet
z zająca czy dzika może się spokojnie pojawić w przydrożnym zajeździe, czyli
traktierni. Jada się w różnej formie, choćby na surowo, jaja, pieczone pulardy
(czyli młode tuczone kury, najlepiej z majerankiem), kapłony (wykastrowane
tuczone koguty) kuropatwy albo przepiórki, również sery kozie, krowie i owcze,
w zależności od regionu. Najbiedniejsi, poza kaszą mogą pozwolić sobie na tani
groch z kapustą, rzepę, brukiew rzadziej cebulę, miskę soczewicy czy piwną
polewkę z obierkami a od święta na pajdę chleba ze smalcem lub mamałygę -
papkowate gotowane ciasto z kaszy grycznej, dobre na śniadanie lub wieczerzę.
Po wyschnięciu mamałyga nada się na prowiant. Można dodać do niej warzywa, ser,
cebulę lub czosnek. Z zup pija się najczęściej owsiankę z mlekiem, rosoły,
buliony i krupniki. Jeśli ktoś mieszka bliżej lasu to pewnie spożywa również
zupy grzybowe i flaczki.
Co różni stoły szlachty i
bogatych kupców od biedniejszych jadalni? Nie tylko ilość, różnorodność i
jakość serwowanego jedzenia ale również obecność w nich drogich egzotycznych
przypraw (takich jak szafran, pieprz, cynamon, kminek, imbir, goździki) oraz
słodkości: desery, ciasta i torty, mączne lub jajeczne, budyniowe, ogólnie
nazywane leguminą. Do Imperium te słodycze przywędrowały z południa i szybko
rozpowszechniły się u arystokracji, podobnie jak dworskie tańce czy klawikord. Na
stołach bogaczy pojawiają się więc egzotyczne zioła, unikatowe alchemiczne
dodatki, wymyślne przybrania, słodycze i magicznie podkręcone zapachy a czasem
czarodziejskie bądź alchemiczne efekty specjalne: poruszające się i śpiewające
dania. Cukier przez wielu traktowany jest jak lek, podobnie jak zioła i
przyprawy kupuje się w aptekarniach.
Rzadkie przyprawy lub
unikatowe przepisy są na tyle wartościowe, że ich ochrona lub wykradnięcie może
być dobrym materiałem na przygodę. Zwłaszcza halflingi traktują tego typu
sprawy nader poważnie.
Ludzka kuchnia miejska to potrawy tłuste i pożywne,
niektóre pochodzące wprost z tradycji krasnoludzkich z odrobiną kulinarnej
finezji niziołków. Jej podstawą są kasze i kapusta, duża ilość czosnku i
cebuli.
W grodach centralnego Imperium za przysmak uchodzą
knedle ( kulki z ciasta mącznego nadziewane mięsem ze śliwkami) oraz golonka
(mięso na fragmencie nogi wieprza) podawana z kapustą. Do tego wino białe typu
reikling, aromatyczne, wytrawne lub półsłodkie.
W Nuln czy Nessus serwuje się białą kiełbasę (weiswurst) z chrzanem, oraz zupę
z węgorza na rosole wołowym z kluskami. Rozwija się tam również cukiernictwo, to stamtąd pochodzą precle z
makiem, pierniki czy słodki krem „Emmanuell” na bazie jaj.
Północno wschodnie regiony słyną z zapiekanego pasztetu wątrobianego a gdzie niegdzie przysmakiem są rolady z boczku
i tak zwany wilczy sznycel z cielęciny. W Averheim popularna jest kaszanka i
gulasz strigański podawany z tokajem. Suflet czosnkowy i zupy jarzynowe to
przysmaki z prowincji południowo-zachodnich.
Jeśli chodzi o specyfikę Starego Świata, to w
Marienburgu je się skromnie i pożywnie. Zupa grochowa z kiełbaskami, bulion
rybny, śledzie oraz małże - omułki. Bretonia ma kuchnię dziwną, żeby nie
powiedzieć obrzydliwą, wieśniacy jadają tam ponoć korę, płazy i robactwo,
zepsute, dotknięte przez Nurgla sery, zwykle zielone, żółte lub fioletowe. Z
dań bardziej przystępnych wypada wspomnieć o zupie cebulowej podawanej z
grzankami i o pasztecie z kaczych wątróbek.
PROWIANT, racje żywnościowe na podróż, nie mogą łatwo się psuć. Konserwacja
mięsa możliwa jest, w ograniczonym zakresie, tylko dzięki soli chyba że ktoś ma
dostęp do magii i nie ma oporów do stosowania czarów na swej żywności.
Najczęściej na prowiant zabiera się rzeczy suche: placki, suchary, suszone i
wędzone mięso, suszone i świeże owoce, orzechy, pestki. Pęto kiełbasy, suchary
do moczenia w winie, cebula i kilka jabłek - to najczęściej zabiera się w
podróż.
Gusta kulinarne są bardzo
różne. Słyszałem, że w Lesie Cieni jest społeczność mutantów pragnących na
powrót stać się ludźmi. Przy tej nadziej trzyma ich charyzmatyczny przywódca
znający sposób na cofnięcie deformacji chaosu. Otóż by nie zatracić resztek
ludzkich cech i mieć szansę na wyzdrowienie należy… jeść ludzkie mięso,
najlepiej zdrowe, świeże i surowe.
No ale dość tych ponurych
rzeczy. Na rubieżach kulinariów są także różne specjalne alchemiczne, ziołowe i
magiczne dodatki do jedzenia i trunków. Kordiały, czarodziejskie nalewki i
eliksiry. Na potencję sproszkowany róg jednorożca, proszek ze szponów gryfa to
niezawodny afrodyzjak, skrzydła mantikory dodawane do kolacji zwalczają jaskrę,
białko z jaj harpii jest pewnym środkiem antykoncepcyjnym, może również wywołać
poronienie. Perła z żołądka bazyliszka gwarantuje szczęście w grach losowych, o
ile trzyma się ją w ciemności, w woreczku blisko serca.
Na zakończenie kilka słów o
przybytkach, gdzie można zjeść i się napić, czyli o karczmach.
Gospoda czy oberża to miejsce oznaczające poza
jedzeniem możliwość wygodnego snu i najczęściej stajnię. Traktiernia to ogólna nazwa karczmy usytuowanej przy trakcie,
gościńcu, czyli zajazdu, w Imperium zawsze dla bezpieczeństwa ogrodzonego.
Szynk to
pijalnia, daje możliwość wyłącznie picia, często tylko na stojąco, to knajpa
gdzie nie podaje się jadła. Miano tawern noszą karczmy na południu kontynentu, w
Imperium tak nazywa się też szynki portowe, gdzie serwuje się grog czy rum. Są
też noclegownie przyświątynne, na przykład Domy Noclegowe Nowego Boga lub Shallyi,
które starają się zapewnić wszystkim potrzebującym suchy kąt, choć często nie
da się tam już wcisnąć igły. Jeśli izby gościnne karczmy są zajęte (a śpi się
po dwie, trzy osoby w łóżku, nawet sobie obce) to taniej można przespać się na
ławie czy podłodze w jadalni czy w stajni na sianie.
W gospodach karczmarz nie
zawsze jest właścicielem lokalu, czasem tylko nim zarządza czy dzierżawi.
Najczęściej są to interesy rodzinne, jak w wielu innych profesjach.
Posługaczami i służkami są dzieci czy kuzyni, kucharzy ktoś doświadczony
kierując kuchtami, czyli pomagierami w przygotowaniu posiłków. Większe karczmy
mają ochmistrza, który kieruje całą wielką kuchnią i gromadą parobków. Zwykle
jest też gdzieś miejsce dla wykidajły, ochroniarza lokalu i jednego lub dwóch
stajennych.
Karczmy są w budowie
przeróżne. Szynk to czasem miejsce bez zadaszenia, z szynkwasem (kontuarem / ladą) jeno, beczką na
koźle i kubkami. Lepsze lokale mają dach, miejsce by usiąść, ławy, czasem i
zydle, klepisko pokryte jest piaskiem bądź sitowiem. Poza kontuarem – ladą,
jest jakaś kuchnia i spiżarnia, plus sypialnie gospodarzy na zapleczu oraz
własna studnia. Większe gospody i zajazdy, często będące zajezdniami
dyliżansów, maja poza stajniami wozownię i kuźnię - warsztat kowalski jak
również wiaty dla automatonów. Plus oczywiście budowle gospodarcze, takie jak
obora, kurnik, chlewik. Czasem jest to cały folwark – niezależne,
samowystarczalne gospodarstwo. Bogate karczmy mają poza stryszkami i ciasnymi
izbami na piętrze, większe komnaty sypialne, a także alkowy zapewniające przy
posiłku intymność oraz... łaźnie, czasem zwane "baniami". W ramach usług, poza kąpielą i praniem jest
strzyżenie i cerowanie, naprawa ekwipunku. O zamożności lokalu świadczy
wystrój: boazeria, klepki na podłodze, kotary, obrusy i krzesła zamiast ław z
nieokorowanego drewna, krzywych blatów na chybotliwych kozłach i sitowia na klepisku…
Karczmarz podlicza/rozlicza klientów najczęściej wieczorem. Za poranny posiłek dolicza się dużo, śniadania nie są zbyt popularne i wielu podróżnych rusza na czczo. Poza opłatami dobrze widziane są napiwki dla gospodarza i służby. Gospodarz nie zawsze ma wydać ze złotych monet, liczy więc na zaokrąglenie kwoty.
Sen w karczmach jest krótki. Ściany cienkie, materace wypełnione słomą i wiórami niezbyt wygodne, śmierdzące potem, pełne wszy i pcheł, po suficie chodzą pluskwy. Dlatego okienka w izbach są małe, żeby brud nie rzucał się w oczy. Wstaje się o
świcie i... do pracy.
A jak o tym mowa to pora postawić kropkę i
się pożegnać. Oto i ona.
Pa!
0 Response for the "Co na ząb, co do gęby i dlaczego nie małmazję?"
Prześlij komentarz